wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych!

WESOŁYCH ŚWIĄT



Van Damme i Chuck Norris mogą? Mogą. Mikołaj też może.

Miał być animowany na modłę 'epic split' ale... no cóż, zabrakło czasu :) Przygotowania świąteczne, gotowanie, sprzątanie i takie tam.

Przyjmijcie ode mnie serdeczne życzenie spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia. Oby Mikołaj miał w swoim worze, nie tylko prezenty ale też zdrowie i dobry humor. Uściski i serdeczności ! No to do śledzika.

czwartek, 28 listopada 2013

The World of Steam


           Dawno temu, w czasie gdy – co trudno pojąć – hipsterzy byli nadal intelektualną awangardą, a nie ogólnoświatową modą, istniała grupa o pozornie podobnych zainteresowaniach. Oni również poszukiwali odmienności, fascynowali się niemodną, używaną odzieżą czy sprzętem. Nie chodziło o przesiadywanie w Starbucksie i suit focię na fejsie, ale właśnie bunt wobec mainstreamu.





     Dobra, żarty na bok. Chociaż mowa o latach osiemdziesiątych zeszłego stulecia, to trochę prawdy w tym jest. Tak jak hipsterzy, to amerykańscy biali słuchający czarnej muzyki w latach czterdziestych, tak steampunk jest nurtem kulturowym idącym pod prąd ogólnie przyjętym trendom widocznym w prasie kolorowej.

      Sama nazwa pochodzi od wieku pary (Steam), czyli czasu XIX wiecznej rewolucji przemysłowej. Stylu wiktoriańskiej Anglii, francuskiego Fin de Siècle. Inspirowana twórczością klasyków: H.G. Wellsa, Juliusa Verne'a, A.E. Poe czy filmami takimi jak „Metropolis” Fritza Langa, przenosi dzisiejsze wynalazki w realia współczesne bohaterom powieści o Sherlocku Holmesie. Punk to oczywiście swoboda ekspresji. W ten sposób, otrzymujemy piorunującą mieszankę anachronizmów i historii. Zamiast komputerów mamy rozbudowane maszyny różnicowe, z kolei samochody napędzane są silnikami parowymi. Możliwości jest bez liku. Alternatywne historie mnożą się więc w umysłach twórców literatury, komiksu i filmu, a gatunek podbija serca fanów.

     Czy wobec tego jest tak samo popularny jak choćby fantasy, do której należy np.: Władca Pierścieni? Absolutnie nie.

    Steampunk pozostaje prężną i sprawnie działającą, ale jednak niszą. Podgatunkiem fantastyki. Chociaż trzeba przyznać, że coraz śmielej przebija się do świata mody czy estetyki użytkowej. Jak prężny jest to światek, możemy się przekonać przy okazji premiery pierwszego odcinka „The World of Steam” - serialu sieciowego (tzw. webseries) realizowanego przez pasjonatów, profesjonalnie związanych z branżą filmową. Jest to coś w rodzaju „Twilight Zone” w wersji wiktoriańskiej. 

     Głównym motorem przedsięwzięcia jest Matt Yang King, aktor znany z filmów takich jak Red Dawn czy G.J. Joe: Renegades, będący wielkim entuzjastą gatunku. W tym wypadku jest także reżyserem, scenarzystą oraz głównym producentem. Do projektu zaprosił innych profesjonalnych (choć mało znanych) aktorów, pisarza (G.D. Falksen) oraz kompozytora (Bear McCreary – muzyka do Battlestar: Galactica). Wspomagają ich ludzie, którzy wcześniej pracowali nad takimi produkcjami jak Star Trek: Deep Space Nine, Serenity czy X-Men 3. Brzmi nieźle, zwłaszcza, że mamy do czynienia z produkcją niskobudżetową. Zresztą o mały włos, a nie doszłoby do premiery. Zabrakło pieniędzy na postprodukcję i udźwiękowienie, w dodatku już po nakręceniu pierwszych trzech odcinków serialu. Z pomocą przyszedł niezastąpiony Kickstarter. Dzięki niemu, projekt zebrał brakujące 75.000 dolarów, a nawet więcej. Darczyńcy byli na tyle hojni, że wpłacili łącznie 116.000 dolarów.

Czy dobrze zrobili?

Zdecydowanie.

    The World of Steam nie jest idealne. Tu i tam dostrzec można braki budżetowe, ale są one delikatne i do wybaczenia. Na pochwałę zasługuje ciekawa fabuła, dobra charakteryzacja, nastrojowa muzyka oraz, co może dziwić, świetne rekwizyty! Nieźle wypadają aktorzy, czyli przeważnie pięta achillesowa niskobudżetowych i półprofesjonalnych produkcji. O takim poziomie (przy takim budżecie) nasze rodzime produkcje telewizyjne mogą jedynie pomarzyć.

    Pierwszy odcinek pod tytułem „The Clockwork Heart” można obejrzeć za darmo, w sieci. Kolejne będą już płatne w wysokości 3 dolarów. Warto obejrzeć.

   Życzę serialowi samych sukcesów, mając nadzieję, że dobry prognostyk jakim jest pierwszy odcinek, przełoży się na wysoki poziom pozostałych. Pierwsze sezon jest niemal pewny, bo para tym razem nie poszła w gwizdek.






Linki:

środa, 27 listopada 2013

O gapiostwie


Czasami zastanawiam się na jakim świecie żyję... i wtedy mam sobie ochotę dać w pysk.

Ja pier... pitolę, po prostu.

Pewnie myśleliście, że będzie jakiś najazd na ludzi, świat, politykę, globalizację i ocieplenie klimatu czy co tam? Ha, pomyłka. Nic bardziej mylnego. Ale od początku.


Roboczy szkic siedziby Triumwiratu. "Post Mortem - czyli w związku ze zgonem"


Od publikacji "Post Mortem - czyli w związku ze zgonem", mojego pierwszego dorosłego opowiadania, a nawet rzec można - mini powieści, mijają właśnie dwa lata. Jest to dobry czas na podsumowanie.

To opowieść, z której jestem mimo wszystko dumny. Nie jest idealna, to przyznaję, ale jak to z dzieckiem pierworodnym, bliska memu sercu. Od pomysłu do wydania minęło prawie osiem lat procesu twórczego. Uwierzycie? Sama idea narodziła się w mojej głowie gdzieś w 2003 roku. Byłem na studiach, wyglądałem na szesnaście lat. Dużo piłem. Napisałem wstęp, zupełnie nie myśląc o czymkolwiek innym niż radości procesu twórczego i zacisznym mroku szuflady biurka. Napisałem nieco więcej. Skasowałem. I tak to się toczyło. Przez następnych kilka lat dopisywałem po małym fragmencie. Dopiero w latach 2008-2010 wziąłem się do bardziej intensywnej pracy. Problemem pozostawało zakończenie. Na to potrzebowałem kolejnego roku.

Opowieść urosła do ponad 80 stron i po pozytywnych opiniach znajomych, stwierdziłem, why not, publikujemy. Do pierwszych przymiarek wykorzystałem niezastąpioną fantastyka.pl, gdzie dobre dusze przyjęły go ciepło, ale zniszczyły pod względem interpunkcji i drobnych ale licznych potknięć. Zasługiwał na to, nie powiem. Nawet mimo wcześniejszej korekty. Poprawki zostały wprowadzone i poczułem, że chcę więcej.

Sporo się wtedy mówiło o ebookach, pojawili się pierwsi, polscy autorzy, których publikacje odniosły sukces na Amazonie. Czemu nie ja? Pomyślałem i zrobiłem.

Doświadczeni, radzili: weź ogarnij jakiś jeden czy drugi polski serwis, ale skup się na dwóch zagranicznych - Smashwords i Amazon. Jak powiedzieli tak zrobiłem. Co prawda, mówili też, pisz po angielsku, a mercedesa kupisz góra za dwa lata. Tylko jak tu przetłumaczyć 80 stron tekstu? Literackiego w dodatku? Pozostawał język rodzimy.

No i tak to się toczyło. Marketing z mojej strony był naprawdę znikomy. Ba, opowiadanie w niepoprawionej, zabugowanej wersji dostępne było (i nadal jest) w sieci. Postanowiłem jednak, że nie ma co się wygłupiać, ustawię cenę minimalną. Poza Polską jest to ok. jednego dolca lub euro, w Polsce wypada ok. 5 zł (chociaż widzę, że Merlin.pl ma za 4zł).

Co się okazuje, przez te 2 lata "Post Mortem" sprzedało się w ok. 200 egzemplarzach. Nie licząc tego co rozesłałem za darmo po znajomych. A przynajmniej tak myślałem do dzisiaj.

Wreszcie dochodzimy do meritum.

Z tych wszystkich serwisów: Amazon, Smashwords, Virtualo (ogarniający prawie cały polski net) oraz Wydaje.pl, zupełnie zapomniałem o tym drugim. Już to dlatego, że moim zdaniem, ma dość nieciekawy interfejs. Już to, bo na forach i w internetach radzili - olej, fajna reklama ale kasy z tego nie ma. No i jak mówili tak mi się gdzieś w pamięci zapisało. Sprawdzałem co jakiś czas, ale główna belka menu mówiła tylko "Books sold: 0".

No to jak tak, to położyłem przysłowiową lachę na Smashu. Niby obsługuje on Apple Store i Barns&Noble ale co tam, pewnie funta kłaków wart i tyle. Może mniej.

I co się okazuje. Skąd facepalm. A stąd, że dzisiaj tknięty mglistym przeczuciem, porządkując sprawy związane z moimi publikacjami postanowiłem odwiedzić Smasha po raz pierwszy od przeszło roku. Dłubię sobie w opcjach. Widzę spory ruch w ściąganych zajawkach.

WTF? Zajawki ciągną, a nie kupują? Podejrzane. Przyglądam się bliżej, a tutaj dolary na koncie!

A czemu, a po co?

A temu, że Smashwords w głównym polu zarządzającym (tzw. Dashboard) pokazuje tylko statystyki dla swojej strony - czyli właśnie "smashwords.com", ale już nie dla tych kilku, kilkunastu księgarni, do których eksportuje publikacje.

W ciągu dwóch lat, pośrednio przez Smashwords, ale głównie przez Apple i Kobo (w mniejszym stopniu Barns&Noble oraz Sony) ściągnięto prawie 50 egzemplarzy. Fakt, że cena to jedyne $0.99, ale spójrzmy realnie. To dużo więcej niż polskie sklepiki, 1/4 całej sprzedaży i połowa tego co wygenerował Amazon. Total sales: 250 sztuk.

A ja jestem głupią pipą, że dopiero teraz na to wpadłem.


Boję się przyznać, ale chyba atechniczny ze mnie osobnik. #smuteczek

P.S.

Jakoś w bliskiej przyszłości postaram się o statystyki sprzedaży z podziałem na wszystkie seriwsy.

wtorek, 26 listopada 2013

Nowy mężczyzna - felieton

Dzisiaj z zupełnie innej beczki. Trochę o sobie samym, czyli o facecie. Nowej roli w społeczeństwie. A może raczej o zagubieniu. Enjoy.

***

Thorgal, to jest gość!


Nowy mężczyzna


Kim jest mężczyzna? Jaki powinien być? W czasach rozszalałej redefinicji pojęć nawet ociekający testosteronem, przypakowany samiec, może się poczuć nieco zagubiony. Może się przecież okazać, że jego wybujały maczoizm to nic innego jak głęboko ukryta potrzeba oglądania męskich, spoconych ciał oraz niezapomniane chwile spędzone pod wspólnym prysznicem. Zresztą to nic nowego i nikogo by to nie zdziwiło. Sedno problemu leży gdzie indziej. Stare definicje poległy. Pora na nową. Spróbujmy jej poszukać.

W tradycyjnym pojęciu, czy to męskim czy żeńskim, mężczyzna to chłop na schwał. Odpowiedzialny i silny, zapewniający byt rodzinie. Czyli dobrze ułożonej żony z gromadką rumianych dzieci tulących się do jego dumnie wypiętej piersi, gdy styrany ciężką, fizyczną pracą wraca do domu. To facet, na którym można polegać. Dający poczucie bezpieczeństwa, majątkowego i fizycznego. Taki co to tubalnym śmiechem napawa radością gołębie serce swej małżonki, gdy beztrosko, gołą dłonią rąbie drwa na opał. Niechybnie by ogrzać swą ukochaną rodzinę ciepłem domowego ogniska.

Oczywiście, wiadomym jest, że w najskrytszych marzeniach niewieścich (aktualnych najczęściej tylko do 'pierwszego razu', po którym to wszelkie złudzenia walą się jak szklane wieże wszystkich księżniczek) absolutnym numerem jeden pozostaje pan Książę na białym rumaku, co życia nie widzi poza namiętnym spoufalaniem się ze wszelkiego rodzaju kopciuchami. Gdy jednak opadną blichtr i szpan, okazuje się, że chodzi o to samo. O poczucie bezpieczeństwa. A pięknego księcia tylko to różni od szczerego kmiecia, że pieniądze swoje ma od króla i sam raczej specjalnie chętny do roboty nie jest. Dlatego niedoszłe księżniczki, gdy przejrzą na oczy, albo, walą prosto do starego - prawdziwego źródła dostatku, albo tracąc złudzenia wybierają tego zwyklejszego chłopa, na którym przynajmniej można polegać.

Z biegiem lat, okazuje się, że najważniejsze, to żeby pracował i regularnie przynosił wypłatę do domu. Zanim przepije. No, a jak już pije (chociaż może nie tak bardzo), to żeby przynajmniej nie bił (przecież mógłby mocniej). No, a jak już bije, to żeby nie zdradzał (za często).

Marny wybór. Nierób albo pijak.

I dlatego właśnie, najpierw pojedynczo i jakby nieśmiało, a później już tłumnie i głośno, nasza tradycyjna kobieta się sfeminizowała. Odrzuciła kajdany męskiego upodlenia, brudnych pieluch i woni wiecznie gotujących się obiadków. Bo skoro nie można polegać na mężczyźnie, trzeba polegać na sobie!
Jest w tym żelazna logika ale i konsekwencja. Kobieta zdobywa doświadczenie i ciężko pracuje, bo przecież proces ten trwa nieustannie. Staje się samowystarczalna. W zasadzie, mężczyzna potrzebny jest już tylko do jednego, wiadomo czego, a i to nie zawsze. Po cóż więc nam oni? Pyta dumna femina.

No i mężczyzna znalazł się w kropce. Cóż miał począć? I to nawet nie chodzi o tych, którzy już zostali tymi pijakami, książętami i może maminsynkami. O nie. Oni swoją drogę wybrali i znaleźli miejsce na rynku matrymonialnym. Co mają począć ci, którzy jeszcze siebie szukają? Dorastający, a może zwyczajnie poszukujący.
Część, w niewyobrażalnym zagubieniu wyniesionym z promującej nijakość szkoły, utraciła swoją tożsamość. Część stała się metroseksualna, zniewieściała nawet. Skoro to kobiety stały się silne i odpowiedzialne - to przecież takie wzorce należy naśladować, wręcz się ukobiecać! A może to tylko wybieg, ucieczka od tych zdecydowanych i brutalnych feministek? Jak w „Seksmisji” Machulskiego, mężczyzna tylko wtapiając się w tłum i upodabniając do kobiety, wkładając spódnicę i malując oko może przeżyć, znaleźć swą małą, bezpieczną przystań.

Ale natura nie znosi próżni, powoli wypełniając wszelkie zagłębienia niczym rzadki kisiel wlany w dudy (czy coś innego, workowatego z odgałęzieniami? A nieważne!).

I tak wśród narzekań na zanik męskości, cichego łkania zalęknionych chłopców i huku uderzeń młotów wykuwających nową kobietę, coś się zaczęło dziać. Ktoś tam mówił coś o retroseksualizmie. Że niby to taki facet co to śmieci wyniesie i frytki usmaży. Nie lubi różowego i rzadziej się goli. Ja to widzę inaczej. Trzeba iść jeszcze dalej. Uważam, że powstał Mężczyzna Oświecony. Zjawił się cicho i niespodzianie. Przemierzając społeczeństwo niczym pielgrzym niosący dobrą nowinę. Jak mesjasz, który naucza i niesie
pocieszenie upadłym braciom. Sama jego obecność onieśmiela i dodaje sił uciśnionym współpłciowcom, a w kobietach roznieca ogień atawistycznego pożądania jakiego dawno nie czuły. Nowy mężczyzna jest silny już zupełnie inaczej, niż chłop rąbiący drwa i majętny inaczej, niż książę z trzosem wypchanym tatusinym złotem. Poszukuje też czego
innego, bo sięga wzrokiem dalej niż jego antenaci.

Przede wszystkim jest zupełnie samowystarczalny. Świetnie gotuje (bywa, że lepiej niż partnerka), z wprawą pierze i prasuje (nawet z czarnym osobno), sprząta po sobie (a jak mu się chce, to opuści deskę), zmywa naczynia (wcale nie chodzi o przycisk 'on' na zmywarce). Potrafi coś w domu naprawić, ale i zacerować koszulę, a później upiec ciasto. Dobrze się ubiera i ładnie pachnie. Nie jest sadystą i nie pije na umór. Szanuje kobiety, zupełnie nie różnicując płci. Ma silne przekonania i nie boi się ich wyrażać. Pracuje, rozwija się twórczo. Zarabia i inwestuje w to co kocha, a często ma wiele pasji. Jest oczytany. Ma szerokie spojrzenie na świat i z radością uczy się czegoś nowego. Podróżuje. Uprawia sport. Kobiety pociągają go wielce i generalnie, bardzo chciałby stworzyć rodzinę, bo z dziećmi też sobie radzi (i na konsoli będzie z kim pograć), ale...

No właśnie. Blady strach padł na kobiety wszystkich stanów. No bo jak to tak? Nie potrzebuje kury domowej bo sam się nakarmi. Podobnie sprzątaczki. Matki dzieciom? Świetnie sam potrafiłby pełnić tę funkcję (no może poza karmieniem piersią). To może słodką lalkę? Kochanek może mieć na pęczki – zresztą często miewa. Tyle, że on chciałby też móc porozmawiać o kulturze, sztuce, polityce, a nie tylko dmuchać i dmuchać. No to może majętną panią, która go utrzyma? Ach, ale przecież sam zarabia na wszystko, a w dodatku praca dostarcza mu satysfakcji. Po prostu nie ma mocnych. Och, my biedne, czym tu teraz imponować? Jak zwrócić uwagę? Jak go sobą zainteresować?

A tam! Zakrzykną z politowaniem feministki. Przecież to my same, już dawno, właśnie tak, więc o co tyle hałasu? Wielkie mi mecyje. Po czym odwrócą się na piętach, z zadartymi noskami kłującymi w niebo, powrócą do dalszego wyzwalania kobiecego świata z męskich okowów.

I tak właśnie skomląc, a nie z hukiem, wolniutko wali się stary porządek. Parafrazując klasyka. Kruszą go wyzwolone kobiety i opuszczają go oświeceni mężczyźni.

Pozostaje mieć nadzieję, że Nowy Mężczyzna i Nowa Kobieta, stojący do siebie plecami, w końcu odwrócą się. A spojrzawszy sobie w oczy, dostrzegą tą jedną rzecz, której naprawdę sami nie są w stanie stworzyć, a za którą tęsknią po nocach.

Partnerstwa. Nie związku niewolnicy z panem, nie utrzymanki ze sponsorem, nie maminsynka z matroną i nie tysiąca innych zależności opartych na tym, że ktoś jest panem, a ktoś musi być sługą, ale partnerstwa absolutnego.

Dopiero teraz, po raz pierwszy w dziejach na tak szeroką skalę - kobieta może stać się jednością z mężczyzną. Całkowicie.

No chyba, żeby jednak nie. Bo on za niski, a ona ma krzywe nogi. To przecież tylko możliwość dotknięcia absolutu, a nie obietnica z gwarancją powodzenia. Mimo wszystko, może warto spróbować?
source: www.freedigitalphotos.net

poniedziałek, 25 listopada 2013

W tak zwanym "międzyczasie"...

Nie rozpieszczałem zbytnio niniejszego bloga i w zasadzie niewiele mam na swoje usprawiedliwienie. Tak czasem bywa. Pewnie mógłbym się sprężyć i powrzucać to i tamto, ale jakoś zawsze miałem co innego na głowie.

Obiecuję jednak, że czas posuchy odchodzi w niepamięć.  Pora się trochę ożywić.

Dość powiedzieć, że w ciągu ostatniego roku sporo pisałem. Chociaż akurat nie dla siebie, raczej dla innych. Przez kilka miesięcy uprawiałem copywriting w jednej z agencji reklamowych, co zaowocowało paroma mniej lub bardziej udanymi kreacjami. Niektóre z tych pomysłów można przejrzeć tutaj. Najbardziej zadowolony jestem z reklam radiowych dla TVP i Radia.

Nawiązałem też regularną współpracę z serwisami AGDlab.pl, PCLab.pl i TwojePC.pl, w których czasami można przeczytać recenzję lub poradnik mojego autorstwa.

A tymczasem, pomysły na kolejne opowiadania rozwijały się i dojrzewały w mojej głowie.

Z zadowoleniem mogę oświadczyć, że po dwóch miesiącach klepania w klawisze, udało mi się ukończyć opowiadanie pt: "Ciemność 44".

Jest to forma hołdu dla miasta i ludzi, pochłoniętych przez Powstanie Warszawskie. Na pewno nie jest to materiał lekki, ma swój ładunek, ale starałem się raczej unikać niepotrzebnego patosu i moralizowania.  Znaleźć w nim można trochę akcji, sporo grozy i oczywiście elementy fantastyczne. Tak jak zawsze chciałbym, żeby opowiadanie skłaniało do refleksji, ale też bawiło i poruszało. To w końcu rozrywka, a nie rozprawka historyczna chociaż, przysięgam, robiłem pełen research na zadany temat i wszystko poza oczywistą fantastyką, jest jak najbardziej prawdziwe. Opowiadanie na razie wrzucone zostało do portalu fantastyka.pl, ale mam nadzieję opublikować je tutaj i być może na wydaje.pl jak tylko dosatnę do niego zamówioną u utalentowanego artysty okładkę ;-)

 Opowiadanie, o którym wspominałem wcześniej - Eulengebirge  (czyli "Góry Sowie") - jest w znacznej mierze ukończone jeśli chodzi o fabułę, ale chciałbym nad nim jeszcze popracować dlatego termin publikacji nie jest pewny. Sporo napisałem, chciałbym jednak je nieco rozbudować.


No i the last but not the least, piszę na różne tematy, nie tylko fantastyczne. Dlatego postanowiłem, że wszystkie arty i materiały, które nie ukazują się z takich czy innych względów w innych serwisach, portalach, publikacjach czy mediach, będą wrzucane właśnie tutaj. Warto więc będzie czasem zajrzeć i przeczytać to i owo ;-)

Zaczynam od jutra. Tymczasem krótka, ilustrowana historia pewnej obrzydliwej zbrodni.