środa, 1 lipca 2015

Face (not) to Face


Trzy grzechy Facebooka.

http://www.johnholcroft.com/
Ego - John Holcroft (http://www.johnholcroft.com/)


Z góry przepraszam wszystkich korzystających z Facebooka w sposób zdrowy i umiarkowany. Jeśli nie jest on osią waszego życia towarzyskiego, jeśli zupełnie nie obchodzą was otrzymywane lajki i informacje zawarte na tablicach znajomych, bo uważacie, że i tak wszystkiego co ważne dowiecie się wpadając do nich na kawę, albo wyskakując razem do kina, to macie absolutną rację. Kontakty wirtualne nie powinny zastępować osobistych. Jeśli jednak jest dokładnie odwrotnie i fejs stał się dla was czymś więcej, to może w poniższym tekście uda się zdiagnozować istotę problemu i odpowiedzieć na kilka ważnych pytań, albo przynajmniej jakieś postawić.




Magia Fejsa.

Żyjemy w czasach, w których teoretycznie wszyscy znają wszystkich i wszystko o wszystkich wiedzą. Jesteśmy blisko siebie, bo utrzymywanie kontaktu na odległość nigdy nie było aż tak proste. Duża w tym zasługa szalenie popularnego serwisu jakim jest Facebook. Korzystamy z niego, ponieważ jest to prosty w obsłudze system komunikacji i utrzymywania kontaktu ze znajomymi. Medium do dzielenia się wrażeniami, obrazami, dźwiękiem, w dodatku dostępne praktycznie wszędzie i zawsze jeśli tylko ma się telefon. Sam w sobie nie jest i nigdy nie był specjalnie innowacyjny i odkrywczy, ale jako pierwszy osiągnął tak duży sukces unifikując rozwiązania dostępne wcześniej w innych serwisach (choćby założony już w 2003 roku MySpace) i programach (dostępny od 1996 ICQ, czy nawet nasze rodzime GaduGadu). Nie ma się co specjalnie pochylać nad tym czemu i jak do tego doszło, bo wystarczająco wiele już o tym powiedziano w książkach, filmie i innych artykułach. Faktem jest, że serwis to udane połączenie sprawdzonych pomysłów i funkcjonalności. W dodatku całkowicie darmowe. Jedyne co trzeba zrobić to stworzyć konto i podać kilka informacji na swój temat. Za tę niewielką cząstkę naszej prywatności, jak imię czy data urodzenia, zyskujemy możliwość poznania niezliczonej liczby nowych osób lub pogłębienia znajomości z już kiedyś poznanymi. Sytuacja niemal niemożliwa do osiągnięcia w przeszłości, chyba tylko przez chorobliwych ekstrawertyków. Dzisiaj, wystarczy dopiero co poznaną osobę „dodać” na Facebooku i już wiemy o niej bardzo wiele. Bez żadnego wysiłku, bez rozmowy, powolnego pogłębiania relacji poprzez wspólne przeżycia, emocje i spędzony razem czas. Mamy zupki 'instant' więc czemu nie możemy mieć też takich znajomych? Przecież rzucanie się w wir kontaktów towarzyskich nie jest niczym nowym. Ba, było przecież znacznie „gorzej”. Dzieci kwiaty, wolna miłość, koncerty, narkotyki, nawet rzymianie mieli swoje bachanalia. W czym więc problem?





Pułapka #1 – Koniec samotności.

Nie miejmy złudzeń, jeśli ktoś jest samotny, to takim pozostanie niezależnie od liczby uniesionych w górę kciuków pod swoim postem. Wręcz przeciwnie, poczucie osamotnienia może stać się dla tej osoby bardziej dojmujące. Samotnikowi albo samotniczce, domowe „stado” kastrowanych kotów może zapewniać namiastkę ciepła i interakcji. Ot, może to nawet wygodne alibi na głośne mówienie do siebie. Brzmi tragicznie? No pewnie, a to zupełnie zmyślony przykład, który jednak posłużyć ma do pewnego, zupełnie już realnego, porównania.

Podobnie jak ze wspomnianymi kotami, jest z Facebookiem. To znaczy, obiecujemy sobie po nim spełnienie podobnej funkcji, tyle, że to w gruncie rzeczy złe założenie. Koty przynajmniej przyjdą się przytulić, poocierają się i „pogadają” po swojemu nawet jeśli chodzi tylko o napełnienie michy. Dają trochę ciepła, od którego robi się lepiej na sercu. No i dobrze. Tyle, że tego samego oczekujemy po znajomych w mediach społecznościowych, a tego nie będą nam w stanie dać.

Dlaczego? Ponieważ nie da się zacząć od końca. Nie można ominąć powolnego budowania relacji i osobistego jej utrzymywania, przez pojedyncze kliknięcie w okienko na monitorze.

Oszustwo polega tutaj na głębszym wejściu w czyjeś życie już podczas akceptacji zaproszenia do znajomych. Oczywiście, każdy może sobie dowolnie dozować ilość informacji na swój temat, które przekazujemy innym (zależnie od stopnia pokrewieństwa czy zażyłości) ale to za mało. Przy nawet największych ograniczeniach dowiemy się wystarczająco wiele by wyrobić sobie o kimś zdanie. Zresztą, Facebook jest tak skonstruowany by ustawicznie wyciągać od nas coraz to nowe informacje i dane; gdzie, kto, z kim, po co, co czujesz, co jesz, czego słuchasz, co oglądasz itd. Im dłużej pozostajemy fejsowymi znajomymi, tym więcej o sobie wiemy. Powiedzcie szczerze, czy trzymalibyście oprawione w ramkę zdjęcie znajomego z pracy, z którym na co dzień zamieniacie dwa słowa, na stoliku nocnym w swoim mieszkaniu? Nie? No właśnie, a z fejsem jest tak jakby tak właśnie było. Mimo większej ilości informacji, znajomość nadal pozostaje płytka.

Można oczywiście, spróbować nieco zacieśnić relację. W końcu narzędzi do interakcji jest sporo. Możemy lajkować, zabłysnąć w komentarzach, zaprosić na wydarzenie, albo po prostu napisać na czacie. Zresztą widzimy jak robią to inni. Między sobą. Byłoby fajnie być tego częścią, no nie?Tylko czy jest sens robić to wszystko w stosunku do kogoś kogo słabo znamy? Najlepiej zacząć w realu i traktować fejsa jako narzędzie pomocnicze. A nie na odwrót, bo to fałszywa obietnica.




Pułapka #2 – Będę popularny.

Na pierwszy rzut oka, wszystko jest w porządku. Mamy powszechną usługę i ułatwienie w nawiązywaniu kontaktów towarzyskich. A jednak, jest w tym wszystkim pewien haczyk. Nikt nie zastanawiał się (bo i nikomu nie przyszło to do głowy) jak tak duża, codzienna wręcz ingerencja w życie prywatne może zmienić relacje społeczne. Nawet więcej, jaki wpływ może ona mieć na użytkowników, w czasach gdy kolorowa prasa czy telewizja jako absolutny wzór promują pięknych, młodych, uśmiechniętych, osiągających same sukcesy ludzi. Sama forma sukcesu (o czym w następnym punkcie) jest już mniej istotna, a jedyne co się liczy to jego wartość. Miarą, jest popularność. Ergo, nie liczy się sam sukces jako taki, ale to czy inni go za taki uważają.

Nie liczy się więc już co lubisz robić, ale co lubią inni. Naturalnie, chodzi tutaj o potrzebną każdemu człowiekowi akceptację. Ludzie starsi i bardziej doświadczeni, mają jej często więcej ponieważ mają wyższą samoświadomość i większą pewność siebie, w przeciwieństwie do pozbawionych jeszcze życiowego doświadczenia ludzi młodych.

Nagle okazuje się, że liczą się już tylko lajki i liczba znajomych, że ważne jest kto i co napisał pod opublikowanym zdjęciem, rysunkiem czy wypowiedzianą myślą. Nagle kontakty z innymi stają się ciągłym zadręczaniem i torturą w poszukiwaniu akceptacji i dobrego samopoczucia. Co ciekawe, FB takie neurozy nieprawdopodobnie wzmacnia. Skoro mamy przycisk „lubię to” to znaczy, że wszystko inne jest albo „nie lubię” albo „mam to w dupie”. Serwis sam poddaje nas ciągłej ocenie, nawet jeśli jest to w 90% przypadków całkowicie zbędne. A po co to wszystko? Bo czuję się niepewnie, mam problem z akceptacją siebie i samooceną, dlatego by poprawić sobie samopoczucie poddaje się ocenie innych. To oni decydują o tym jaką mam wartość, a jeśli zaakceptowali moje zaproszenie (albo lepiej, sami zaprosili) to znaczy, że wystawiają mi pozytywną ocenę. Nieźle, nie?

A stąd już całkiem blisko do brania sobie do serca tego, co ktoś o nas napisał. Wystarczy jeden nieprzemyślany komentarz, (który w normalnej rozmowie pewnie by po dwóch sekundach przepadł, został rozwinięty i wytłumaczony, lub okazał się mało udanym żartem) żeby naprawdę zabolało. Bo ktoś napisał, bo wszyscy widzą (a normalnie by nawet o tym nie wiedzieli), mogli przeczytać i już nie zapomną. Awantura długości dziesięciu ekranów, która rozegrała się pod niefortunnym zdjęciem pijanej w sztok koleżanki ze studiów, zrobionym przez jej znajomą, zostałaby pewnie prędko zapomniana. Tymczasem, jeśli autorka nie skasuje całego zdjęcia, będzie ono już na wieki przypominać o tej towarzyskiej ranie, rozdrapując ją wciąż na nowo.

Nawet pewny siebie Rocky Balboa, mógłby w końcu zwątpić. A może nie, Rocky ma to w dupie, bo akceptuje siebie i nie żebrze o lajki. I to jest słuszna koncepcja.




Pułapka #3 – Sukces!


Facebook. Książka uśmiechniętych twarzy, sukcesów, kolorów, a dużo częściej nadmiarowych emocji, egocentryzmu i skrzętnie ukrywanych prawdziwych uczuć.

Generalizuje? No jasne. Są przecież ludzie prawdziwie z siebie zadowoleni, robiący w danej chwili to co lubią, w spełnionych związkach i odnoszący zasłużone sukcesy na różnych polach. W porządku, to fajnie. Media społecznościowe są wcale niezłym miejscem by się pochwalić. W zasadzie są najlepszym sposobem na dzielenie się na odległość sobą samym z całą paletą uczuć nie tylko tych pozytywnych. To jak spełnienie snów „dzieci kwiatów”, jak oniryczny sen Johna Lennona z „Give Peace A Chance” w tle. Jesteśmy tu razem, smućmy się, kochajmy, chorujmy, zdrowiejmy, ponośmy porażki i odnośmy sukcesy – wszystko wspólnie, bo tak będzie nam lepiej i przyjemniej, bo tak damy radę. Tylko, że tak często nie jest.
Nie bardzo wiadomo kiedy dokładnie ziarno medialnej popularności typu celebryckiego, zatruło arkadyjską glebę hipisowskiej komuny, bo czasem ciężko znaleźć na fejsie coś innego niż wpisy o tym jak to jest zajebiście i po prostu „Sukces”, przez wielkie es. Stało się tak, jakby cała pozostała część życia, składająca się z codziennych trudności, większych lub mniejszych porażek, nudnych obowiązków, codziennego kieratu i wyprowadzania psa na spacer zniknęła, zamieciona wielką szczotą pod wirtualny dywan. Nagle to co zwyczajne, ludzkie i prawdziwe, nie tylko nie jest atrakcyjne, ale stało się wstydliwe, godne pogardy, wyśmiania i generalnego amputowania, jak zakażona gangreną kończyna. A prawda jest taka, że wszyscy niezależnie od statusu ekonomicznego, pozycji zawodowej, koloru skóry i wyznawanych poglądów – prowadzimy życia, które z tych wszystkich elementów się składają. Ale zakłamywanie rzeczywistości idzie tutaj dalej, bo nagle zaczynamy też odmawiać sobie prawa do porażki. A przecież wszyscy popełniamy błędy. Jesteśmy ułomni – jak to ludzie. Przeważnie, nie jesteśmy celebrytami i na bogów, nie musimy aspirować do bycia nimi, a w każdym razie, bycia kimś innym niż jesteśmy. Bo niby po co? Sukces = popularność? Czy na odwrót? A może po prostu wystarczy być 'ok' wobec innych i lubić siebie? Dajmy innym popełniać błędy i wybaczmy też sobie. Ważne żeby się pozbierać, naprawić to co popsute i iść dalej. A nie negować, udawać, że nic się nie stało, nabawiając się przy okazji różnorakich nerwic. Z utęsknieniem czekam na wpisy, jakiegoś pana X, którego życie rozsypuje się na drobne kawałki pt: „dzisiaj w końcu przestałem pić/brać/grać, jutro idę na terapię”. To by było coś. Mam jednak większe szanse przeczytać coś w stylu „ale żeśmy zabalowali, uuu, impra trwała tydzień #yolo”. Pan X jako „dziecko” fejsa, prędzej dalej zapijać będzie frustrację wynikającą z niespełnionych ambicji w świecie, gdzie bez sukcesu nic nie znaczysz, niż dostrzeże, że wielkie zwycięstwa zaczynają się od tych małych, np.: zmiany siebie na lepsze. Z pewnością byłoby mu łatwiej, gdyby nie powszechny i całkowity strach przed odrzuceniem, wyśmianiem i oceną. Niestety, obawy te nie są bezpodstawne, bo na fejsie nie ma litości.


Spokojnie, każdy czasem wali ryjem o bruk. Ważne ile razy się podniesiesz, a nie ile razy upadniesz (bo odpowiedź jest jedna: wiele). Sukces przyjdzie jak staniesz się szczęśliwa/szczęśliwy z tego co masz.




Na koniec.

Jeśli czasem świerzbi Cię palec, żeby skasować swoje konto i odciąć się od tego przesytu niechcianych informacji, krytykanckiego terroru i quasi znajomych – wiedz, że nie jesteś sama/sam.

Ale czy takie odcięcie nie doprowadzi do cyfrowego wykluczenia? Do bycia zawsze w tyle? Już widzę te komentarze „a to nie widziałeś tego nowego serialu? Dopiero co postowałem na tablicy”. A może, pozbawi nas życia towarzyskiego? „Czemu nie przyszłaś na imprezę? Było tak super. Przecież wysłałem zaproszenie do wszystkich w Znajomych.”. Albo pracy? „Panie Jurku, nie ma pan konta na FB? A chce pan pracować w social marketingu? LOL”.

I co tu zrobić? Może zaryzykować i wdusić anulację, czy tylko rzadziej się logować? A może po prostu poczekać na kolejną fazę rozwoju, Internet 3.0 i coś co naprawi dzisiejsze błędy i wypaczenia.



A nie, już wiem. Być szczęśliwym i mieć wszystko powyższe w dupie.