Trzy grzechy Facebooka.
Ego - John Holcroft (http://www.johnholcroft.com/)
Z góry przepraszam wszystkich korzystających z Facebooka w sposób zdrowy i umiarkowany. Jeśli nie jest on osią waszego życia towarzyskiego, jeśli zupełnie nie obchodzą was otrzymywane lajki i informacje zawarte na tablicach znajomych, bo uważacie, że i tak wszystkiego co ważne dowiecie się wpadając do nich na kawę, albo wyskakując razem do kina, to macie absolutną rację. Kontakty wirtualne nie powinny zastępować osobistych. Jeśli jednak jest dokładnie odwrotnie i fejs stał się dla was czymś więcej, to może w poniższym tekście uda się zdiagnozować istotę problemu i odpowiedzieć na kilka ważnych pytań, albo przynajmniej jakieś postawić.
Magia Fejsa.
Żyjemy w czasach, w których
teoretycznie wszyscy znają wszystkich i wszystko o wszystkich
wiedzą. Jesteśmy blisko siebie, bo utrzymywanie kontaktu na
odległość nigdy nie było aż tak proste. Duża w tym zasługa
szalenie popularnego serwisu jakim jest Facebook. Korzystamy z niego,
ponieważ jest to prosty w obsłudze system komunikacji i
utrzymywania kontaktu ze znajomymi. Medium do dzielenia się
wrażeniami, obrazami, dźwiękiem, w dodatku dostępne praktycznie
wszędzie i zawsze jeśli tylko ma się telefon. Sam w sobie nie
jest i nigdy nie był specjalnie innowacyjny i odkrywczy, ale jako
pierwszy osiągnął tak duży sukces unifikując rozwiązania
dostępne wcześniej w innych serwisach (choćby założony już w
2003 roku MySpace) i programach (dostępny od 1996 ICQ, czy nawet
nasze rodzime GaduGadu). Nie ma się co specjalnie pochylać nad tym
czemu i jak do tego doszło, bo wystarczająco wiele już o tym
powiedziano w książkach, filmie i innych artykułach. Faktem jest,
że serwis to udane połączenie sprawdzonych pomysłów i
funkcjonalności. W dodatku całkowicie darmowe. Jedyne co trzeba
zrobić to stworzyć konto i podać kilka informacji na swój temat.
Za tę niewielką cząstkę naszej prywatności, jak imię czy data
urodzenia, zyskujemy możliwość poznania niezliczonej liczby nowych
osób lub pogłębienia znajomości z już kiedyś poznanymi.
Sytuacja niemal niemożliwa do osiągnięcia w przeszłości, chyba
tylko przez chorobliwych ekstrawertyków. Dzisiaj, wystarczy dopiero
co poznaną osobę „dodać” na Facebooku i już wiemy o niej
bardzo wiele. Bez żadnego wysiłku, bez rozmowy, powolnego
pogłębiania relacji poprzez wspólne przeżycia, emocje i spędzony
razem czas. Mamy zupki 'instant' więc czemu nie możemy mieć też
takich znajomych? Przecież rzucanie się w wir kontaktów
towarzyskich nie jest niczym nowym. Ba, było przecież znacznie
„gorzej”. Dzieci kwiaty, wolna miłość, koncerty, narkotyki,
nawet rzymianie mieli swoje bachanalia. W czym więc problem?
Pułapka #1 – Koniec samotności.
Nie miejmy złudzeń, jeśli ktoś jest
samotny, to takim pozostanie niezależnie od liczby uniesionych w
górę kciuków pod swoim postem. Wręcz przeciwnie, poczucie
osamotnienia może stać się dla tej osoby bardziej dojmujące.
Samotnikowi albo samotniczce, domowe „stado” kastrowanych kotów
może zapewniać namiastkę ciepła i interakcji. Ot, może to nawet
wygodne alibi na głośne mówienie do siebie. Brzmi tragicznie? No
pewnie, a to zupełnie zmyślony przykład, który jednak posłużyć
ma do pewnego, zupełnie już realnego, porównania.
Podobnie jak ze wspomnianymi kotami,
jest z Facebookiem. To znaczy, obiecujemy sobie po nim spełnienie
podobnej funkcji, tyle, że to w gruncie rzeczy złe założenie.
Koty przynajmniej przyjdą się przytulić, poocierają się i
„pogadają” po swojemu nawet jeśli chodzi tylko o napełnienie
michy. Dają trochę ciepła, od którego robi się lepiej na sercu.
No i dobrze. Tyle, że tego samego oczekujemy po znajomych w mediach
społecznościowych, a tego nie będą nam w stanie dać.
Dlaczego? Ponieważ nie da się zacząć
od końca. Nie można ominąć powolnego budowania relacji i
osobistego jej utrzymywania, przez pojedyncze kliknięcie w okienko
na monitorze.
Oszustwo polega tutaj na głębszym
wejściu w czyjeś życie już podczas akceptacji zaproszenia do
znajomych. Oczywiście, każdy może sobie dowolnie dozować ilość
informacji na swój temat, które przekazujemy innym (zależnie od
stopnia pokrewieństwa czy zażyłości) ale to za mało. Przy nawet
największych ograniczeniach dowiemy się wystarczająco wiele by
wyrobić sobie o kimś zdanie. Zresztą, Facebook jest tak
skonstruowany by ustawicznie wyciągać od nas coraz to nowe
informacje i dane; gdzie, kto, z kim, po co, co czujesz, co jesz,
czego słuchasz, co oglądasz itd. Im dłużej pozostajemy fejsowymi
znajomymi, tym więcej o sobie wiemy. Powiedzcie szczerze, czy
trzymalibyście oprawione w ramkę zdjęcie znajomego z pracy, z
którym na co dzień zamieniacie dwa słowa, na stoliku nocnym w
swoim mieszkaniu? Nie? No właśnie, a z fejsem jest tak jakby tak
właśnie było. Mimo większej ilości informacji, znajomość nadal
pozostaje płytka.
Można oczywiście, spróbować nieco
zacieśnić relację. W końcu narzędzi do interakcji jest sporo.
Możemy lajkować, zabłysnąć w komentarzach, zaprosić na
wydarzenie, albo po prostu napisać na czacie. Zresztą widzimy jak
robią to inni. Między sobą. Byłoby fajnie być tego częścią,
no nie?Tylko czy jest sens robić to wszystko w stosunku do kogoś
kogo słabo znamy? Najlepiej zacząć w realu i traktować fejsa jako
narzędzie pomocnicze. A nie na odwrót, bo to fałszywa obietnica.
Pułapka #2 – Będę popularny.
Na pierwszy rzut oka, wszystko jest w
porządku. Mamy powszechną usługę i ułatwienie w nawiązywaniu
kontaktów towarzyskich. A jednak, jest w tym wszystkim pewien
haczyk. Nikt nie zastanawiał się (bo i nikomu nie przyszło to do
głowy) jak tak duża, codzienna wręcz ingerencja w życie prywatne
może zmienić relacje społeczne. Nawet więcej, jaki wpływ może
ona mieć na użytkowników, w czasach gdy kolorowa prasa czy
telewizja jako absolutny wzór promują pięknych, młodych,
uśmiechniętych, osiągających same sukcesy ludzi. Sama forma
sukcesu (o czym w następnym punkcie) jest już mniej istotna, a
jedyne co się liczy to jego wartość. Miarą, jest popularność.
Ergo, nie liczy się sam sukces jako taki, ale to czy inni go za taki
uważają.
Nie liczy się więc już co lubisz
robić, ale co lubią inni. Naturalnie, chodzi tutaj o potrzebną
każdemu człowiekowi akceptację. Ludzie starsi i bardziej
doświadczeni, mają jej często więcej ponieważ mają wyższą
samoświadomość i większą pewność siebie, w przeciwieństwie do
pozbawionych jeszcze życiowego doświadczenia ludzi młodych.
Nagle okazuje się, że liczą się już
tylko lajki i liczba znajomych, że ważne jest kto i co napisał pod
opublikowanym zdjęciem, rysunkiem czy wypowiedzianą myślą. Nagle
kontakty z innymi stają się ciągłym zadręczaniem i torturą w
poszukiwaniu akceptacji i dobrego samopoczucia. Co ciekawe, FB takie
neurozy nieprawdopodobnie wzmacnia. Skoro mamy przycisk „lubię to”
to znaczy, że wszystko inne jest albo „nie lubię” albo „mam
to w dupie”. Serwis sam poddaje nas ciągłej ocenie, nawet jeśli
jest to w 90% przypadków całkowicie zbędne. A po co to wszystko?
Bo czuję się niepewnie, mam problem z akceptacją siebie i
samooceną, dlatego by poprawić sobie samopoczucie poddaje się
ocenie innych. To oni decydują o tym jaką mam wartość, a jeśli
zaakceptowali moje zaproszenie (albo lepiej, sami zaprosili) to
znaczy, że wystawiają mi pozytywną ocenę. Nieźle, nie?
A stąd już całkiem blisko do brania
sobie do serca tego, co ktoś o nas napisał. Wystarczy jeden
nieprzemyślany komentarz, (który w normalnej rozmowie pewnie by po
dwóch sekundach przepadł, został rozwinięty i wytłumaczony, lub
okazał się mało udanym żartem) żeby naprawdę zabolało. Bo ktoś
napisał, bo wszyscy widzą (a normalnie by nawet o tym nie
wiedzieli), mogli przeczytać i już nie zapomną. Awantura długości
dziesięciu ekranów, która rozegrała się pod niefortunnym
zdjęciem pijanej w sztok koleżanki ze studiów, zrobionym przez jej
znajomą, zostałaby pewnie prędko zapomniana. Tymczasem, jeśli
autorka nie skasuje całego zdjęcia, będzie ono już na wieki
przypominać o tej towarzyskiej ranie, rozdrapując ją wciąż na
nowo.
Nawet pewny siebie Rocky Balboa, mógłby
w końcu zwątpić. A może nie, Rocky ma to w dupie, bo akceptuje
siebie i nie żebrze o lajki. I to jest słuszna koncepcja.
Pułapka #3 – Sukces!
Facebook. Książka uśmiechniętych
twarzy, sukcesów, kolorów, a dużo częściej nadmiarowych emocji,
egocentryzmu i skrzętnie ukrywanych prawdziwych uczuć.
Generalizuje? No jasne. Są przecież
ludzie prawdziwie z siebie zadowoleni, robiący w danej chwili to co
lubią, w spełnionych związkach i odnoszący zasłużone sukcesy na
różnych polach. W porządku, to fajnie. Media społecznościowe są
wcale niezłym miejscem by się pochwalić. W zasadzie są najlepszym
sposobem na dzielenie się na odległość sobą samym z całą
paletą uczuć nie tylko tych pozytywnych. To jak spełnienie snów
„dzieci kwiatów”, jak oniryczny sen Johna Lennona z „Give
Peace A Chance” w tle. Jesteśmy tu razem, smućmy się, kochajmy,
chorujmy, zdrowiejmy, ponośmy porażki i odnośmy sukcesy –
wszystko wspólnie, bo tak będzie nam lepiej i przyjemniej, bo tak
damy radę. Tylko, że tak często nie jest.
Nie bardzo wiadomo kiedy dokładnie
ziarno medialnej popularności typu celebryckiego, zatruło
arkadyjską glebę hipisowskiej komuny, bo czasem ciężko znaleźć
na fejsie coś innego niż wpisy o tym jak to jest zajebiście i po
prostu „Sukces”, przez wielkie es. Stało się tak, jakby cała
pozostała część życia, składająca się z codziennych
trudności, większych lub mniejszych porażek, nudnych obowiązków,
codziennego kieratu i wyprowadzania psa na spacer zniknęła,
zamieciona wielką szczotą pod wirtualny dywan. Nagle to co
zwyczajne, ludzkie i prawdziwe, nie tylko nie jest atrakcyjne, ale
stało się wstydliwe, godne pogardy, wyśmiania i generalnego
amputowania, jak zakażona gangreną kończyna. A prawda jest taka,
że wszyscy niezależnie od statusu ekonomicznego, pozycji zawodowej,
koloru skóry i wyznawanych poglądów – prowadzimy życia, które
z tych wszystkich elementów się składają. Ale zakłamywanie
rzeczywistości idzie tutaj dalej, bo nagle zaczynamy też odmawiać
sobie prawa do porażki. A przecież wszyscy popełniamy błędy.
Jesteśmy ułomni – jak to ludzie. Przeważnie, nie jesteśmy
celebrytami i na bogów, nie musimy aspirować do bycia nimi, a w
każdym razie, bycia kimś innym niż jesteśmy. Bo niby po co?
Sukces = popularność? Czy na odwrót? A może po prostu wystarczy
być 'ok' wobec innych i lubić siebie? Dajmy innym popełniać błędy
i wybaczmy też sobie. Ważne żeby się pozbierać, naprawić to co
popsute i iść dalej. A nie negować, udawać, że nic się nie
stało, nabawiając się przy okazji różnorakich nerwic. Z
utęsknieniem czekam na wpisy, jakiegoś pana X, którego życie
rozsypuje się na drobne kawałki pt: „dzisiaj w końcu przestałem
pić/brać/grać, jutro idę na terapię”. To by było coś. Mam
jednak większe szanse przeczytać coś w stylu „ale żeśmy
zabalowali, uuu, impra trwała tydzień #yolo”. Pan X jako
„dziecko” fejsa, prędzej dalej zapijać będzie frustrację
wynikającą z niespełnionych ambicji w świecie, gdzie bez sukcesu
nic nie znaczysz, niż dostrzeże, że wielkie zwycięstwa zaczynają
się od tych małych, np.: zmiany siebie na lepsze. Z pewnością
byłoby mu łatwiej, gdyby nie powszechny i całkowity strach przed
odrzuceniem, wyśmianiem i oceną. Niestety, obawy te nie są
bezpodstawne, bo na fejsie nie ma litości.
Spokojnie, każdy czasem wali ryjem o
bruk. Ważne ile razy się podniesiesz, a nie ile razy upadniesz (bo
odpowiedź jest jedna: wiele). Sukces przyjdzie jak staniesz się
szczęśliwa/szczęśliwy z tego co masz.
Na koniec.
Jeśli czasem świerzbi Cię palec,
żeby skasować swoje konto i odciąć się od tego przesytu
niechcianych informacji, krytykanckiego terroru i quasi znajomych –
wiedz, że nie jesteś sama/sam.
Ale czy takie odcięcie nie doprowadzi
do cyfrowego wykluczenia? Do bycia zawsze w tyle? Już widzę te
komentarze „a to nie widziałeś tego nowego serialu? Dopiero co
postowałem na tablicy”. A może, pozbawi nas życia towarzyskiego?
„Czemu nie przyszłaś na imprezę? Było tak super. Przecież
wysłałem zaproszenie do wszystkich w Znajomych.”. Albo pracy?
„Panie Jurku, nie ma pan konta na FB? A chce pan pracować w social
marketingu? LOL”.
I co tu zrobić? Może zaryzykować i
wdusić anulację, czy tylko rzadziej się logować? A może po
prostu poczekać na kolejną fazę rozwoju, Internet 3.0 i coś co
naprawi dzisiejsze błędy i wypaczenia.
A nie, już wiem. Być szczęśliwym i
mieć wszystko powyższe w dupie.