sobota, 24 grudnia 2016

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia

Wydawałoby się, że "gwiazdka" to święto stricte chrześcijańskie, ale czy na pewno? Już tysiące lat temu czczono dzień zimowego przesilenia i nie bez przyczyny, dzisiejsze Boże Narodzenie ma wiele cech wspólnych. Ale zostawmy historyczne i kulturowe dywagacje, bo pora spojrzeć na sprawy z przymrużeniem oka. Wydaje mi się bowiem, że odnalazłem cechę wspólną związaną z rzeczonym świętem, a także buddyzmem? Jaką? Ach, to poniżej.
życzy FDM.

sobota, 17 grudnia 2016

Neurosis Poloniae

   Wydarzenia z 16 grudnia 2016 roku stały się znakomitą ilustracją najnowszej historii Polski. Oto mamy posiedzenie Sejmu, na którym poseł partii opozycyjnej za niestosowanie się do poleceń  prowadzącego obrady marszałka, zostaje wykluczony z obrad Sejmu. Kara za występowanie w sposób nieprzewidziany regulaminem prac izby wydaje się nazbyt surowa, choć z nim zgodna. W odpowiedzi opozycyjni posłowie, blokując mównicę sejmową, doprowadzają do przerwania obrad oraz uniemożliwiają głosowanie nad dwiema ustawami, budżetową oraz tzw. "deubekizacyjną".




   Od tej chwili interpretacja wydarzeń różni się zależnie od sympatii politycznych. Dla strony prorządowej opozycja oddaje się łamiącemu zasady kultury i demokracji warcholstwu, a dla opcji opozycyjnej - rząd wprowadza niszczącą zasady demokracji dyktaturę i cenzurę. Ponieważ żadna ze stron nie była zainteresowana kompromisem (bo też nie on przynosi poparcie i konsoliduje wyborców), spór trwa w najlepsze i eskaluje.


   Tyle słowem krótkiego wprowadzenia. W rzeczywistości mamy do czynienia z trudnym do zrozumienia dla postronnego obserwatora, który nie styka się na co dzień z polskim życiem politycznym, zjawiskiem schizofrenii polskiej sceny politycznej. Z jednej strony mamy bowiem wyłonioną w demokratycznych wyborach większość parlamentarną, która po raz pierwszy w obecnej Rzeczpospolitej nie musi szukać koalicji, by stworzyć rząd, a jeszcze zyskuje na sile, mając poparcie swojego prezydenta. Sytuacja, wydawałoby się, zupełnie komfortowa. Można zrobić bardzo wiele i wystarczy tylko odrobinę taktu, kultury i dyplomacji. Zamiast tego mamy niekończącą się konfrontację dwóch stron i zarzucanie opozycji próby przeprowadzenia zamachu stanu. A przecież partia ta ustami niektórych swoich posłów, co najmniej od 2010 roku oskarżała rządzącą wtedy większość o łamanie zasad demokracji, cenzurę, a nawet spiskowanie z obcym państwem w celu przeprowadzenia zamachu stanu. Nie raz i nie dwa, wyprowadzała z tego powodu ludzi na ulicę. Stawała w obronie robiących zadymy kibiców, wśród których byli też podpalacze telewizyjnych wozów transmisyjnych.

źródło: TVN24, 12 listopada 2011
Teraz natomiast, gdy podobnie zachowuje się dzisiejsza opozycja, nie potrafi wyzbyć się przemożnej chęci zemsty, odpowiadając i zachowując się dokładnie tak jak kiedyś jej adwersarze. Z drugiej strony opozycja to w dużej mierze ludzie rządzący Polską przez bezprecedensowy okres ośmiu lat. W dodatku, na ich koncie zapisano liczne afery korupcyjne. Jawnie prowadzili medialną cenzurę, ale też (już niejawnie) inwigilowali tak dziennikarzy, jak i przeciwników politycznych, łamali zasady demokracji i Konstytucję, wpływali na niezawisłość sądów. Dzisiaj występują w roli obrońców tychże praw i instytucji. I to mimo tego, że gdy ludzie ci rządzili, tak samo traktowali przeciwników politycznych jak jest to czynione obecnie wobec nich.

  
   Jaka więc jest różnica między wczoraj a dziś? I dlaczego wobec tego ten zupełnie zgrany już konflikt "my i oni" tak emocjonuje i bulwersuje niezależnie od tego która strona barykady wydaje się bliższa? Być może na rozdwojenie jaźni cierpimy wszyscy, zarażeni przez polityków.

   Oto były komunistyczny prokurator jest szefem komisji praw człowieka, a jego kolega po fachu z zamiłowaniem do lewych pozwoleń na broń - były minister sprawiedliwości Grabarczyk, grzmi z mównicy sejmowej w obronie Konstytucji, którą jego partia chwilę wcześniej sprofanowała. Zresztą także przy pełnej zgodzie swojego Prezydenta, który jednak dzisiaj zarzuca łamanie ustawy zasadniczej swojemu następcy, postępującemu bardzo podobnie do niego. A jeśli spojrzymy na ulicę, by nieco jej posłuchać - usłyszymy jak pani idąca w marszu przeciwników rządu skarży się na obniżenie emerytur byłym pracownikom Służby Bezpieczeństwa, argumentując, że stan wojenny nie był zbrodnią, bo tą popełniają beneficjenci programu "500+", którzy jakoby mają rozbijać głowy swoich pociech o ściany. Jakiś spracowany pan z drugiej strony barykady powie z kolei, że do przeciwników rządu zaliczają się sami byli komuniści i ubecy, ignorując fakt, że znaczną część opozycyjnych marszów stanowią ludzie, którzy w PRL nie zdążyli nawet wyrosnąć z pieluch. A wyliczać tak można niemal bez końca.


   Uogólnienia, biało-czarne myślenie i zacietrzewienie. Wszystko to oraz kumulacja ewidentnych manipulacji tak medialnych, jak i politycznych, sprawia, że wielu nie tylko traci orientację w bieżących wydarzeniach, ale też i kontakt z rzeczywistością. Zresztą, udział w tej grze pozorów biorą nie tylko politycy i media, ale też zwykli ludzie. Świadomie lub nie.

Film przedstawiający młodego człowieka, kładącego się na drodze, by upozorować pobicie podczas protestów 16.12.16 - tutaj.

   Efektem jest dalsza eskalacja i sytuacje, w których uczestnicy protestu prześladują dziennikarzy jednej ze stacji telewizyjnych. Tak było niegdyś na Marszu Niepodległości, tak jest dzisiaj na... marszu KOD w obronie mediów właśnie. Rekordy obłudy od mniej więcej roku biją Wiadomości TVP, z którymi na wyścigi idą Fakty TVN. Tyle, że demonizacja przeciwników powinna mieć granicę. Tymczasem podanie przez Katarzynę Kolende-Zaleską nieprawdziwej informacji o tym, że władze zamierzają użyć siły wobec okupujących mównicę sejmową posłów jest już jej przekroczeniem. Tak jak i oświadczenie szefa MSW Mariusza Błaszczaka o próbie przeprowadzenia nielegalnej zmiany władzy. Nie lepiej jest zresztą w prasie, bo nie raz mieliśmy doniesienia o rzekomo potwierdzonej tezie zamachu smoleńskiego, a teraz druga strona próbuje do tego poziomu równać informując np. o zamknięciu przestrzeni powietrznej nad krajem sugerując wprowadzenie stanu wojennego.

I jak tu nie oszaleć? Nie zachorować na neurosis poloniae?

   Może warto wobec tego po prostu spojrzeć na przepisy, próbując odwołać się do prawa i historii. Regulamin Sejmu jasno stanowi, kiedy i na jaki temat poseł może wystąpić z wnioskiem formalnym podczas posiedzenia, a w trzecim czytaniu (a takim było przyjęcie budżetu) praktycznie nie przewiduje się innych opcji zabrania głosu w temacie nie związanym z aktualnie głosowaną ustawą. Trzeba też pamiętać, że Marszałek Sejmu jest jedną z najważniejszych osób w państwie, wobec czego dysponuje szeregiem uprawnień. Niesubordynowanego posła może przywołać "do rzeczy", następnie "do porządku", a w ostateczności - wykluczyć z obrad. To, że marszałek Kuchciński zdecydował się na taki krok, nie próbując dojść do porozumienia i uspokojenia emocji, jest jego osobistym błędem, ale nie stanowiło złamania prawa. Podobnie nie było błędem zmienienie sali obrad z plenarnej na kolumnową (poprzednie głosowanie w niej, prowadził marszałek Grzegorz Schetyna w 2010 roku), ani liczenie głosów ręcznie przez sekretarzy. To wszystko zostało przewidziane prawem. Jeśli na sali faktycznie było kworum, głosowanie to było ważne. Inną sprawą jest rozwiązanie tego sporu w taki, nieładny i naganny sposób. Żyjemy w rzeczywistości, w której - używając metafory - do każdej muchy strzela się z armaty. Każdy drobny problem rozwiązuje się środkami ostatecznymi przewidzianymi dla sytuacji absolutnie kryzysowych. Z kolei każdy sprzeciw wobec dowolnej ustawy nie odnosi się ad meritum do problemu, tylko od razu kwestionuje całość prowadzonej przez daną stronę polityki. Takie działanie nie pozwala na kompromis, merytoryczną dyskusję, ani jakiekolwiek współistnienie. Tego dnia działo się wiele, ale dyskusji nad zmianą regulaminu Sejmu w porządku obrad nie było. Wrażenie natomiast jest takie, jakby od początku właśnie na tym polu trwała walka i choć każde uregulowanie pracy dziennikarzy w parlamencie będzie jej ograniczeniem w stosunku do status quo, to pamiętać należy, że do cenzury jeszcze bardzo daleko. Dużo bardziej restrykcyjne zasady pracy dziennikarzy obowiązują we włoskim parlamencie, a przecież od pewnego czasu nie nazywa się Włochów faszystami.

   Takie stosowane z premedytacją drobne przekłamania i dążenie do sporu za wszelką cenę są dowodem na brak odpowiedzialności i lekkomyślność. U polityków to naganne, ale jednocześnie dobrze nam znane. Natomiast więcej można by oczekiwać od kreujących opinie mediów, o których to wolność i komfort się rozchodzi. Nie tak dawno wzajemne podkręcanie atmosfery doprowadziło do pierwszego od lat mordu politycznego. Wzajemne zwalczanie się stron na pewno miało też swoje przełożenie na katastrofę w Smoleńsku. Dzisiaj ofiarą może stać się nie tylko jedna, czy kilkadziesiąt osób ale cały kraj. Żyjemy bowiem w czasach wielkich przemian geopolitycznych i Europa nie jest jedynym rejonem, który musi się liczyć z perspektywą wojny. Czas mija, a my nadal nie uczymy się na błędach. Skoro wchodzimy w tę polaryzującą narrację którejkolwiek ze stron, to wyrażamy pełną zgodę na taki sposób uprawiania polityki. Historia nie będzie miała dla nas litości.

   Jeśli więc politycy nie potrafią wykazać odpowiedzialnością, a media im w tym wtórują, może przynajmniej my, obywatele, moglibyśmy wyleczyć się z tej straszliwej neurozy i zamiłowania do chocholego tańca? Zanim się okaże, że to nie jest możliwe do leczenia, nabyte w drodze traumy schorzenie psychiczne, a śmiertelny wirus wścieklizny, który skończy się śmiercią zarażonego.