Dawno temu, w czasie gdy – co trudno
pojąć – hipsterzy byli nadal intelektualną awangardą, a nie
ogólnoświatową modą, istniała grupa o pozornie podobnych
zainteresowaniach. Oni również poszukiwali odmienności,
fascynowali się niemodną, używaną odzieżą czy sprzętem. Nie
chodziło o przesiadywanie w Starbucksie i suit focię na fejsie, ale
właśnie bunt wobec mainstreamu.
Dobra, żarty na bok. Chociaż mowa o
latach osiemdziesiątych zeszłego stulecia, to trochę prawdy w tym
jest. Tak jak hipsterzy, to amerykańscy biali słuchający czarnej
muzyki w latach czterdziestych, tak steampunk jest nurtem kulturowym
idącym pod prąd ogólnie przyjętym trendom widocznym w prasie
kolorowej.
Sama nazwa pochodzi od wieku pary
(Steam), czyli czasu XIX wiecznej rewolucji przemysłowej.
Stylu wiktoriańskiej Anglii, francuskiego Fin de Siècle.
Inspirowana twórczością klasyków: H.G. Wellsa, Juliusa Verne'a,
A.E. Poe czy filmami takimi jak „Metropolis” Fritza Langa,
przenosi dzisiejsze wynalazki w realia współczesne bohaterom
powieści o Sherlocku Holmesie. Punk to oczywiście swoboda
ekspresji. W ten sposób, otrzymujemy piorunującą mieszankę
anachronizmów i historii. Zamiast komputerów mamy rozbudowane
maszyny różnicowe, z kolei samochody napędzane są silnikami
parowymi. Możliwości jest bez liku. Alternatywne historie mnożą
się więc w umysłach twórców literatury, komiksu i filmu, a
gatunek podbija serca fanów.
Czy wobec tego jest tak samo popularny
jak choćby fantasy, do której należy np.: Władca Pierścieni?
Absolutnie nie.
Steampunk pozostaje prężną i
sprawnie działającą, ale jednak niszą. Podgatunkiem fantastyki.
Chociaż trzeba przyznać, że coraz śmielej przebija się do świata
mody czy estetyki użytkowej. Jak prężny jest to światek, możemy
się przekonać przy okazji premiery pierwszego odcinka „The World
of Steam” - serialu sieciowego (tzw. webseries) realizowanego przez
pasjonatów, profesjonalnie związanych z branżą filmową. Jest to
coś w rodzaju „Twilight Zone” w wersji wiktoriańskiej.
Głównym motorem przedsięwzięcia
jest Matt Yang King, aktor znany z filmów takich jak Red Dawn czy
G.J. Joe: Renegades, będący wielkim entuzjastą gatunku. W tym
wypadku jest także reżyserem, scenarzystą oraz głównym
producentem. Do projektu zaprosił innych profesjonalnych (choć mało
znanych) aktorów, pisarza (G.D. Falksen) oraz kompozytora (Bear
McCreary – muzyka do Battlestar: Galactica). Wspomagają ich
ludzie, którzy wcześniej pracowali nad takimi produkcjami jak Star
Trek: Deep Space Nine, Serenity czy X-Men 3. Brzmi nieźle,
zwłaszcza, że mamy do czynienia z produkcją niskobudżetową.
Zresztą o mały włos, a nie doszłoby do premiery. Zabrakło
pieniędzy na postprodukcję i udźwiękowienie, w dodatku już po
nakręceniu pierwszych trzech odcinków serialu. Z pomocą przyszedł
niezastąpiony Kickstarter. Dzięki niemu, projekt zebrał brakujące
75.000 dolarów, a nawet więcej. Darczyńcy byli na tyle hojni, że
wpłacili łącznie 116.000 dolarów.
Czy dobrze zrobili?
Zdecydowanie.
The World of Steam nie jest idealne. Tu
i tam dostrzec można braki budżetowe, ale są one delikatne i do
wybaczenia. Na pochwałę zasługuje ciekawa fabuła, dobra
charakteryzacja, nastrojowa muzyka oraz, co może dziwić, świetne
rekwizyty! Nieźle wypadają aktorzy, czyli przeważnie pięta
achillesowa niskobudżetowych i półprofesjonalnych produkcji. O
takim poziomie (przy takim budżecie) nasze rodzime produkcje
telewizyjne mogą jedynie pomarzyć.
Pierwszy odcinek pod tytułem „The
Clockwork Heart” można obejrzeć za darmo, w sieci. Kolejne będą
już płatne w wysokości 3 dolarów. Warto obejrzeć.
Życzę serialowi samych sukcesów,
mając nadzieję, że dobry prognostyk jakim jest pierwszy odcinek,
przełoży się na wysoki poziom pozostałych. Pierwsze sezon jest
niemal pewny, bo para tym razem nie poszła w gwizdek.
Linki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz