środa, 27 listopada 2013

O gapiostwie


Czasami zastanawiam się na jakim świecie żyję... i wtedy mam sobie ochotę dać w pysk.

Ja pier... pitolę, po prostu.

Pewnie myśleliście, że będzie jakiś najazd na ludzi, świat, politykę, globalizację i ocieplenie klimatu czy co tam? Ha, pomyłka. Nic bardziej mylnego. Ale od początku.


Roboczy szkic siedziby Triumwiratu. "Post Mortem - czyli w związku ze zgonem"


Od publikacji "Post Mortem - czyli w związku ze zgonem", mojego pierwszego dorosłego opowiadania, a nawet rzec można - mini powieści, mijają właśnie dwa lata. Jest to dobry czas na podsumowanie.

To opowieść, z której jestem mimo wszystko dumny. Nie jest idealna, to przyznaję, ale jak to z dzieckiem pierworodnym, bliska memu sercu. Od pomysłu do wydania minęło prawie osiem lat procesu twórczego. Uwierzycie? Sama idea narodziła się w mojej głowie gdzieś w 2003 roku. Byłem na studiach, wyglądałem na szesnaście lat. Dużo piłem. Napisałem wstęp, zupełnie nie myśląc o czymkolwiek innym niż radości procesu twórczego i zacisznym mroku szuflady biurka. Napisałem nieco więcej. Skasowałem. I tak to się toczyło. Przez następnych kilka lat dopisywałem po małym fragmencie. Dopiero w latach 2008-2010 wziąłem się do bardziej intensywnej pracy. Problemem pozostawało zakończenie. Na to potrzebowałem kolejnego roku.

Opowieść urosła do ponad 80 stron i po pozytywnych opiniach znajomych, stwierdziłem, why not, publikujemy. Do pierwszych przymiarek wykorzystałem niezastąpioną fantastyka.pl, gdzie dobre dusze przyjęły go ciepło, ale zniszczyły pod względem interpunkcji i drobnych ale licznych potknięć. Zasługiwał na to, nie powiem. Nawet mimo wcześniejszej korekty. Poprawki zostały wprowadzone i poczułem, że chcę więcej.

Sporo się wtedy mówiło o ebookach, pojawili się pierwsi, polscy autorzy, których publikacje odniosły sukces na Amazonie. Czemu nie ja? Pomyślałem i zrobiłem.

Doświadczeni, radzili: weź ogarnij jakiś jeden czy drugi polski serwis, ale skup się na dwóch zagranicznych - Smashwords i Amazon. Jak powiedzieli tak zrobiłem. Co prawda, mówili też, pisz po angielsku, a mercedesa kupisz góra za dwa lata. Tylko jak tu przetłumaczyć 80 stron tekstu? Literackiego w dodatku? Pozostawał język rodzimy.

No i tak to się toczyło. Marketing z mojej strony był naprawdę znikomy. Ba, opowiadanie w niepoprawionej, zabugowanej wersji dostępne było (i nadal jest) w sieci. Postanowiłem jednak, że nie ma co się wygłupiać, ustawię cenę minimalną. Poza Polską jest to ok. jednego dolca lub euro, w Polsce wypada ok. 5 zł (chociaż widzę, że Merlin.pl ma za 4zł).

Co się okazuje, przez te 2 lata "Post Mortem" sprzedało się w ok. 200 egzemplarzach. Nie licząc tego co rozesłałem za darmo po znajomych. A przynajmniej tak myślałem do dzisiaj.

Wreszcie dochodzimy do meritum.

Z tych wszystkich serwisów: Amazon, Smashwords, Virtualo (ogarniający prawie cały polski net) oraz Wydaje.pl, zupełnie zapomniałem o tym drugim. Już to dlatego, że moim zdaniem, ma dość nieciekawy interfejs. Już to, bo na forach i w internetach radzili - olej, fajna reklama ale kasy z tego nie ma. No i jak mówili tak mi się gdzieś w pamięci zapisało. Sprawdzałem co jakiś czas, ale główna belka menu mówiła tylko "Books sold: 0".

No to jak tak, to położyłem przysłowiową lachę na Smashu. Niby obsługuje on Apple Store i Barns&Noble ale co tam, pewnie funta kłaków wart i tyle. Może mniej.

I co się okazuje. Skąd facepalm. A stąd, że dzisiaj tknięty mglistym przeczuciem, porządkując sprawy związane z moimi publikacjami postanowiłem odwiedzić Smasha po raz pierwszy od przeszło roku. Dłubię sobie w opcjach. Widzę spory ruch w ściąganych zajawkach.

WTF? Zajawki ciągną, a nie kupują? Podejrzane. Przyglądam się bliżej, a tutaj dolary na koncie!

A czemu, a po co?

A temu, że Smashwords w głównym polu zarządzającym (tzw. Dashboard) pokazuje tylko statystyki dla swojej strony - czyli właśnie "smashwords.com", ale już nie dla tych kilku, kilkunastu księgarni, do których eksportuje publikacje.

W ciągu dwóch lat, pośrednio przez Smashwords, ale głównie przez Apple i Kobo (w mniejszym stopniu Barns&Noble oraz Sony) ściągnięto prawie 50 egzemplarzy. Fakt, że cena to jedyne $0.99, ale spójrzmy realnie. To dużo więcej niż polskie sklepiki, 1/4 całej sprzedaży i połowa tego co wygenerował Amazon. Total sales: 250 sztuk.

A ja jestem głupią pipą, że dopiero teraz na to wpadłem.


Boję się przyznać, ale chyba atechniczny ze mnie osobnik. #smuteczek

P.S.

Jakoś w bliskiej przyszłości postaram się o statystyki sprzedaży z podziałem na wszystkie seriwsy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz