fot. Ireneusz Sobieszczuk / FORUM |
Znakomite zagranie kierownictwa „Solidarności” pozbawiło PZPR jakichkolwiek szans na władzę. Pojawiła się realna możliwość zbudowania całkowicie nowej Polski, czyli dokładnie to, w co tak wielu Polaków właśnie uwierzyło. Ustalenia z Magdalenki można było wyrzucić do kosza i grać na rozbicie partii władzy. Stało się inaczej. W decydującym momencie dotychczasowej opozycji zabrakło odwagi na dobicie przeciwnika. Ten, mimo zupełnej utraty pozycji, miał jeszcze szansę ujść z życiem i skwapliwie z niej skorzystał. Tak powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego.
Sierpień 1989. Nowa koalicja została zaakceptowana
przez gen. Jaruzelskiego w pałacu prezydenckim, a gen. Kiszczak,
jako desygnowany przez niego wcześniej premier, podał się do
dymisji. PZPR zgodziło się na powołanie solidarnościowego rządu,
pod warunkiem otrzymania czterech ministerstw, chociaż faktycznie do
koalicji rządowej już nie należało. Mazowiecki zgodził się na to, mimo, że tyle samo otrzymała
koalicyjna ZSL, a trzy ministerstwa SD. Decyzja kuriozalna i bez znajomości tematu niezrozumiała.
Jakie to były teki?
Oczywiście siłowe - MSW i MON oraz intratne: współpracy
gospodarczej z zagranicą oraz pozwalające trzymać rękę na
komunikacyjnym pulsie - ministerstwo transportu, żeglugi i
łączności. To prawda, że PZPR dogorywało, że z punktu widzenia
komunistów nic nie poszło tak, jak miało, a „Solidarność”
złamała układ, sięgając po władzę. Ale tam, gdzie ideowym
komunistom kończył się świat, tam pozbawieni złudzeń spryciarze
i pragmatyczni funkcjonariusze resortów siłowych, w tym służb,
widzieli swoją szansę. „Solidarność” nie musiała zgadzać
się na te warunki, bo istniała spora szansa na szybki rozpad PZPR.
Wszystko mogło się zdarzyć, ale czas naglił. Gospodarka wymagała
radykalnego działania i zdecydowano się na kompromis, byle
powstrzymać upadek kraju. Był to błąd podwójny i śmiertelny, bo nie tylko
pozwalał komunistom zachować pozycję siły, ale też wciągał
naiwnych opozycjonistów w sytuację zupełnie beznadziejną. Nie
mieli oni ani gotowego planu działania na przekształcenie państwa,
ani żadnego doświadczenia w rządzeniu. Ponieważ jednak niejako
„firmowali” nowy rząd, odpowiedzialność za wszystkie decyzje
spadała właśnie na nich. To był trzeci raz, kiedy uratowano skórę
komunistom (chociaż pewnie nie zdawano sobie z tego jeszcze sprawy)
i najbardziej brzemienny w skutki. Mimo, że PRL upadał jego
niedawni decydenci po raz kolejny potrafili obrócić porażkę w
swoje zwycięstwo.
Generałowie, na których rozkazach
armia pacyfikowała kraj, czy dopuszczający się najgorszych zbrodni
esbecy, nie zamierzali przecież za cokolwiek odpowiadać w nowej
rzeczywistości. Należało więc tak sterować wydarzeniami aby po
pierwsze, jakiekolwiek oskarżenia były trudne do udowodnienia, a po
drugie, by takich w ogóle nie stawiać zapewniając sobie
przychylność odpowiednich ludzi niedawnej opozycji. A gdyby jednak
nowa władza zmieniła zdanie, należało się zabezpieczyć. Dlatego
w podległym Kiszczakowi ministerstwie spraw wewnętrznych całymi
tonami palono akta i zacierano ślady, tak jak to pokazano w klasyku
polskiego kina akcji, filmie "Psy" Pasikowskiego. Chroniono
w ten sposób co ważniejszych funkcjonariuszy i źródła
informacji, ale też zapewniano polisę ubezpieczeniową na
przyszłość. Część teczek osobowych (w formie mikrofilmów,
oryginały zniszczono) powędrowała bowiem do prywatnych, dobrze
ukrytych szaf, w których spokojnie czekała na swój czas. Gdyby
okazało się, że ten i ów roi sobie różne działania i
zamierzenia będące nie po myśli służb, tego można było
przywołać do porządku wyciągniętym z rękawa, np. dowodem na
współpracę z bezpieką, krępującymi faktami z życia osobistego,
ujawnioną przysługą w zamian za uległość itd. Plan ten zrealizowano w pełni.
Kadr z filmu "Psy" i... |
Zatrzymajmy się na chwilę przy tych
wydarzeniach. O przebiegłości służb niech stanowi fakt, że
pierwsze plany niszczenia akt powstały już w 1988 roku, a wiosną
1989 gen. Kiszczak zlecił zniszczenie dokumentów operacyjnych
związanych z kościołem. To było jeszcze w czasie obrad Okrągłego
Stołu i oficjalnie stanowiło wyraz dobrej woli oraz oznakę
normalizacji stosunków z kościołem katolickim. Prawdziwy
przemysłowy szał niszczenia zaczął się jednak dopiero w
sierpniu, czyli gdy już wiadomo było, że władzę obejmuje
solidarnościowy rząd. Proceder ten trwał aż do końca stycznia
1990 roku, a tylko w gdańskiej delegaturze dziennie niszczono do 5
ton materiałów, przy udziale całego, pracującego na trzy zmiany
wydziału. Zniszczeniu uległy głównie dokumenty znajdujące się
w archiwach. To jest teczki osobowe współpracowników, agentów,
źródeł informacji oraz te zakończonych już operacji. SB
zniszczyła w ten sposób od 70 do 99% dokumentów(!). Oczywiście,
należy pamiętać, że w systemie komunistycznym służby robiły co
chciały. Były absolutnie wszechwładne, a ich działalność
rozlewała się na wszystkie sfery funkcjonowania państwa i
pozostawiała swoje ślady. Dlatego paleniem akt zajmowano się także
w służbach wojskowych - wywiadzie (II Zarząd Sztabu Generalnego) i
kontrwywiadzie (Wojskowa Służba Wewnętrzna), oraz w MSZ (akta
dotyczące polonii) czy spółdzielni „Ruch” (dot. dziennikarzy).
Zniszczono praktycznie wszystkie stenogramy ze spotkań KC PZPR z lat
80`tych, a wojewódzkie komitety niszczyły wszystko, jak leci. Do
jednego z nich (w Gdańsku), wdarli się młodzi działacze z
radykalnie antykomunistycznych KPN i MFW zajmując gmach. Po krótkiej
inspekcji okazało się, że w kotłowni budynku zalegają całe
stosy zwęglonych akt i dokumentów, a ogień bucha z pieca.
...rzeczywistość. |
Czy „Solidarność” o tym
wiedziała? Może z początku nie, ale w sierpniu 1989 roku była totajemnica poliszynela. Sam premier Mazowiecki pytał o to Kiszczaka,
a ten odpowiedział twierdząco, mówiąc „[…] lepiej
będzie, jeżeli niektóre dokumenty zniszczymy. Są w nich rzeczy
kompromitujące nie resort i ludzi ze służby bezpieczeństwa, tylko
byłą opozycję, wielu waszych kolegów. Może dojść do tragedii”.
Wiemy to z relacji
Kiszczaka, ale w podobnym tonie pisał też o tych wydarzeniach Jan
Rokita we wspomnieniach (wtedy szeregowy poseł OKP). Mazowiecki nie
potrafił lub nie chciał tego procesu zatrzymać. W tym samym czasie
działo się przecież bardzo wiele innych rzeczy, do których zaraz
przejdziemy. Ważne jest jedno, błędem było zostawienie MSW i MON
całkowicie w rękach PZPR, a następnie nie zatrzymanie „przemysłu”
zacierania śladów (ba, nie podjęcie choćby jednej próby). Być
może, co większym optymistom lub ignorantom jakieś tam teczki
upadającego systemu mogły się wydawać mało istotne (wielu było
to na rękę, bo sami w nich występowali po stronie oprawców) ale
historia pokazała inaczej. Okazało się, że te dane będą
rzutować na życie polityczne, gospodarcze i społeczne kraju
jeszcze przez co najmniej 26 następnych lat.
Wróćmy
do osoby Tadeusza Mazowieckiego, by lepiej zrozumieć co nim powodowało.
T.Mazowiecki jako poseł - rok 1961 fot. A. Kossobudzki Orłowski |
Kto
dzisiaj pamięta, że ów opozycyjny ekspert, demonstracyjnie odmówił
kandydowania do Sejmu, bo „Solidarność” nie poparła jego
pomysłu rozszerzenia grona kandydatów o tych z innych środowisk
opozycyjnych (np. Solidarności Walczącej)? Zresztą takim był
właśnie intelektualistą środka, przez całe życie starając się
łączyć, a nie dzielić. Z jednej strony próbował reformować
system jako członek „legalnej” opozycji (był posłem III, IV, V
kadencji), a z drugiej stawał w obronie pokrzywdzonych przez władzę,
którą poniekąd legitymizował (interpelował w sprawie wydarzeń
marca 1968 czy wybrzeża 1970). Nigdy też nie okazał
się świnią, co w tamtych czasach było raczej rzadkie. Może ze
względu na tę idealistyczną uczciwość i dobrotliwość, to jemu
powierzono misję tworzenia pierwszego niekomunistycznego rządu, a
nie Bronisławowi Geremkowi czy Jackowi Kuroniowi. Był po prostu
kandydatem nie tyle kompetentnym, ile zwyczajnie „najwygodniejszym”
dla wszystkich zainteresowanych stron. Zresztą, z tymi kompetencjami, inaczej
niż chce powtarzana dzisiaj legenda, nie było najlepiej. Bo niby
skąd dziennikarz i intelektualista, mimo niezaprzeczalnych walorów
umysłowych, miałby mieć pojęcie o praktycznych aspektach władzy
czy administracji państwowej? Zwłaszcza, że jako wieczny
koncesjonowany opozycjonista był od „rządzenia” zupełnie
odsunięty. Niewielkie znaczenie ma fakt, że podjętych na
Uniwersytecie Warszawskim studiów prawniczych nie skończył, przez
co jego oficjalne wykształcenie zakończyło się na szkole
średniej. W końcu nie o dyplom tutaj chodziło, tylko o
doświadczenie, a tego nie miał przecież nikt w opozycji.
Rząd został zaprzysiężony 12
września 1989 roku, przy poparciu ponad 402 posłów i 13 głosach
wstrzymujących się (brak głosów przeciw). A trwał tylko do
początku stycznia 1991 roku, po tym jak Tadeusz Mazowiecki,
przegrywając wybory prezydenckie, podał się też do dymisji jako
premier.
fot. Andrzej Keplicz / FORUM |
Jakie były jego dokonania, co
faktycznie w tak krótkim czasie zrobił? To była misja samobójcza,
bo mało który rząd na świecie byłby w stanie przetrwać totalne
przeobrażenie ustroju państwowego w warunkach głębokiego kryzysu
gospodarczego. Ale z tego zagrożenia zdawano sobie sprawę od
początku. Chodziło więc o to, żeby zmiany zaszły jak
najszybciej, by ulżyły społeczeństwu i postawiły gospodarkę na
nogi oraz, co nie mniej ważne, stworzyły podstawy do budowy
pluralistycznego państwa prawa i wolności obywatelskich.
Osobistą idée fixe Mazowieckiego było, aby Polska stała się krajem z miejscem nie tylko dla zwycięzców, ale też przegranych i niestety to właśnie przez to podejście PZPR znalazł swoje miejsce w nowym rządzie.
Pozostawieniu służb w rękach
komunistów miało brzemienne skutki dla przyszłości kraju ale też stało się drugim (po wybraniu gen. Jaruzelskiego na prezydenta), głębokim pęknięciem w „Solidarności”, które już wkrótce miało doprowadzić do jej rozpadu. Zniszczenie przepastnej
dokumentacji i rozparcelowanie jej pomiędzy byłych funkcjonariuszy
i decydentów, a także zablokowanie faktycznej dekomunizacji i
lustracji administracji państwowej, pozwoliło na zajęcie
uprzywilejowanych pozycji przez byłych decydentów i ludzi służb.
Zresztą, z tymi służbami to też inna sprawa, bo zlikwidowano
Służbę Bezpieczeństwa (w maju 1990) na jej miejsce powołując
Urząd Ochrony Państwa, a Milicję Obywatelską przemianowano na
Policję, ale przecież dziesiątki tysięcy funkcjonariuszy nie
spadło nagle z nieba. Kogo można było, posłano na emeryturę albo
wywalono, przyjęto sporo młodych ludzi z zapatrywaniem
antykomunistycznym, ale i tak, większość stanowili ci sami
siepacze PRL-u co wcześniej (pozytywnie weryfikację przeszło
~10.000 z ok. 14.000 esbeków). A na potwierdzenie tej tezy przytoczę
jeden fakt. Do lutego 1990 roku SB działała w ramach operacji
„Ośmiornica”, której celem było rozpracowywanie „Solidarności
Walczącej”. Po przejściu prowadzących operację funkcjonariuszy
do UOP, podobne operacje inwigilujące partie polityczne prowadzone
były aż do 1993 roku (tzw. inwigilacja prawicy).
Kolejną skazą na wizerunku tego rządu, okazał się po latach tzw. plan Balcerowicza. Jest to jednak temat na tyle złożony, że poświęcę mu kolejny odcinek.
** Wszystkie odcinki w jednym zbiorczym artykule dostępne są tutaj.
Suplement:
Żeby oddać historyczną sprawiedliwość, muszę wspomnieć o tym co się Mazowieckiemu udało. Przeobrażenie kraju, przejście od
komunizmu do demokracji, od gospodarki planowej do kapitalistycznej,
modyfikacja konstytucji, zmiana nazwy i godła państwowego,
wprowadzenie systemu wielopartyjnego i pluralizmu medialnego,
decentralizacja administracyjna i wprowadzenie prawdziwie
niezależnych mediów. Wszystkie te założenia w znaczeniu ogólnym, zostały
zrealizowane. Dodatkowo, nikt już dzisiaj nie pamięta, ale w tamtym
czasie, kwestia granicy Polski na Odrze nie była wcale uregulowana.
Właśnie przestawał istnieć nasz zachodni sąsiad, Niemiecka
Republika Demokratyczna (z którą granice były ustalone), a jego
miejsce zajmowała "nowa", zjednoczona Republika Federalna
Niemiec. Mazowiecki potwierdził niepodważalność granic w
porozumieniu zawartym z kanclerzem Kohlem. Szybkie wyznaczenie
zachodniej orientacji geopolitycznej też było zasługą tego rządu.
Pamiętajmy, że inne kraje regionu niekoniecznie wybierały ten sam
kierunek, zwłaszcza, że na ich terytorium (także Polski) nadal
stacjonowały wojska radzieckie.