czwartek, 28 listopada 2013

The World of Steam


           Dawno temu, w czasie gdy – co trudno pojąć – hipsterzy byli nadal intelektualną awangardą, a nie ogólnoświatową modą, istniała grupa o pozornie podobnych zainteresowaniach. Oni również poszukiwali odmienności, fascynowali się niemodną, używaną odzieżą czy sprzętem. Nie chodziło o przesiadywanie w Starbucksie i suit focię na fejsie, ale właśnie bunt wobec mainstreamu.





     Dobra, żarty na bok. Chociaż mowa o latach osiemdziesiątych zeszłego stulecia, to trochę prawdy w tym jest. Tak jak hipsterzy, to amerykańscy biali słuchający czarnej muzyki w latach czterdziestych, tak steampunk jest nurtem kulturowym idącym pod prąd ogólnie przyjętym trendom widocznym w prasie kolorowej.

      Sama nazwa pochodzi od wieku pary (Steam), czyli czasu XIX wiecznej rewolucji przemysłowej. Stylu wiktoriańskiej Anglii, francuskiego Fin de Siècle. Inspirowana twórczością klasyków: H.G. Wellsa, Juliusa Verne'a, A.E. Poe czy filmami takimi jak „Metropolis” Fritza Langa, przenosi dzisiejsze wynalazki w realia współczesne bohaterom powieści o Sherlocku Holmesie. Punk to oczywiście swoboda ekspresji. W ten sposób, otrzymujemy piorunującą mieszankę anachronizmów i historii. Zamiast komputerów mamy rozbudowane maszyny różnicowe, z kolei samochody napędzane są silnikami parowymi. Możliwości jest bez liku. Alternatywne historie mnożą się więc w umysłach twórców literatury, komiksu i filmu, a gatunek podbija serca fanów.

     Czy wobec tego jest tak samo popularny jak choćby fantasy, do której należy np.: Władca Pierścieni? Absolutnie nie.

    Steampunk pozostaje prężną i sprawnie działającą, ale jednak niszą. Podgatunkiem fantastyki. Chociaż trzeba przyznać, że coraz śmielej przebija się do świata mody czy estetyki użytkowej. Jak prężny jest to światek, możemy się przekonać przy okazji premiery pierwszego odcinka „The World of Steam” - serialu sieciowego (tzw. webseries) realizowanego przez pasjonatów, profesjonalnie związanych z branżą filmową. Jest to coś w rodzaju „Twilight Zone” w wersji wiktoriańskiej. 

     Głównym motorem przedsięwzięcia jest Matt Yang King, aktor znany z filmów takich jak Red Dawn czy G.J. Joe: Renegades, będący wielkim entuzjastą gatunku. W tym wypadku jest także reżyserem, scenarzystą oraz głównym producentem. Do projektu zaprosił innych profesjonalnych (choć mało znanych) aktorów, pisarza (G.D. Falksen) oraz kompozytora (Bear McCreary – muzyka do Battlestar: Galactica). Wspomagają ich ludzie, którzy wcześniej pracowali nad takimi produkcjami jak Star Trek: Deep Space Nine, Serenity czy X-Men 3. Brzmi nieźle, zwłaszcza, że mamy do czynienia z produkcją niskobudżetową. Zresztą o mały włos, a nie doszłoby do premiery. Zabrakło pieniędzy na postprodukcję i udźwiękowienie, w dodatku już po nakręceniu pierwszych trzech odcinków serialu. Z pomocą przyszedł niezastąpiony Kickstarter. Dzięki niemu, projekt zebrał brakujące 75.000 dolarów, a nawet więcej. Darczyńcy byli na tyle hojni, że wpłacili łącznie 116.000 dolarów.

Czy dobrze zrobili?

Zdecydowanie.

    The World of Steam nie jest idealne. Tu i tam dostrzec można braki budżetowe, ale są one delikatne i do wybaczenia. Na pochwałę zasługuje ciekawa fabuła, dobra charakteryzacja, nastrojowa muzyka oraz, co może dziwić, świetne rekwizyty! Nieźle wypadają aktorzy, czyli przeważnie pięta achillesowa niskobudżetowych i półprofesjonalnych produkcji. O takim poziomie (przy takim budżecie) nasze rodzime produkcje telewizyjne mogą jedynie pomarzyć.

    Pierwszy odcinek pod tytułem „The Clockwork Heart” można obejrzeć za darmo, w sieci. Kolejne będą już płatne w wysokości 3 dolarów. Warto obejrzeć.

   Życzę serialowi samych sukcesów, mając nadzieję, że dobry prognostyk jakim jest pierwszy odcinek, przełoży się na wysoki poziom pozostałych. Pierwsze sezon jest niemal pewny, bo para tym razem nie poszła w gwizdek.






Linki:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz