poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Niepokój na wschodzie

Sankt Petersburg metro - źródło Wikipedia

Co się dzieje za naszą wschodnią granicą?

Ledwie kilka dni temu w ukraińskim Łucku, ktoś wystrzelil z ręcznego granatnika prosto w okno budynku polskiego konsulatu. Do ofiar nie doszło tylko dlatego, że napastnik chybił i granat zamiast uderzyć w szybę, rozbił się o blaszany dach rwąc go na strzępy i dziurawiąc jak sito. Eksplozja obudziła śpiącego w pokoju pracownika konsulatu zamiast jak to było planowane - pozbawić go życia. O takiej intencji świadczy zorganizowany na drugi dzień protest Polaków polegający na blokadzie lokalnej drogi. Demonstraci trzymali transparenty z napisami m.in. "Stop ludobójstwu Polaków", "Polacy łączcie się" oraz "Wołyń w sercach".

Bardzo szybko okazało się, że tylko jedna osoba z tych ponad 150 mówi po polsku, natomiast żaden z protestujących Polakiem faktycznie nie był. Każdy zaś dostał równowartość 30 zł za udział w proteście. Co ciekawe, protest miał być odpowiedzią na zamach na konsulat i śmierć pracownika. Nikt nie zginął, ale zaplanowana i opłacona wcześniej akcja była już niemożliwa do odwołania. Tak właśnie działają rosyjskie służby (zresztą od dłuższego czasu, czemu "Globalna gra" poświęca sporo miejsca). Touché.

Dzisiaj natomiast doszło do eksplozji w petersburskim metrze. Bomba eksplodowała w jednym z wagonów, są ofiary śmiertelne, choć jeszcze niewiadomo ile osób ostatecznie ucierpiało. Także dzisiaj, spotkanie w Sankt Petersburgu odbywali Aleksander Łukaszenka i Władimir Putin. To oczywiście nie przypadek chociaż żaden z nich nie jeździ metrem.

Tematem miał być nabrzmiewający konflikt Białorusi z Rosją, a dokładnie współpraca na płaszczyźnie energetycznej (dług Białorusi za gaz i ropę) oraz wojskowej (ćwiczenia Zapad 2017). W obu krajach doszło w ostatnim czasie do masowych protestów społecznych co teoretycznie powinno zbliżyć obydwu dyktatorów. Faktycznie jednak, Białoruś i Łukaszenka stoją przed nielada dylematem. Ilość wojskowego sprzętu jaki Rosja zamierza przerzucić w tym roku na Białoruś jest bez precedensu (przynajmniej od czasów ZSRR). Prócz demonstracji siły mogą one posłużyć do dwóch ukrytych scenariuszy: pacyfikacji lub rozpoczęcia konfliktu w rejonie państw bałtyckich. A bez rosyjskich surowców i rubli, Białoruś nie będzie w stanie funkcjonować. Jak z tej patowej sytuacji wybrnie białoruski prezydent i czy w ogóle mu się uda, pozostaje kwestią otwartą.

Niemożliwe? Scenariusz taki "Globalna Gra" porusza w podrozdziałe "Bałtycki gambit" (opisywany także w jednym z felietonów na blogu).

Tymczasem, działające wyjątkowo dynamicznie rosyjskie służby w zaledwie kilka godzin ustaliły możliwych sprawców zamachu i dostarczyły wizerunek jednego z nich do mediów: wysokiego, posępnego mężczyznę ubranego w czarne, tradycyjne czeczeńskie szaty oraz papachę, z obowiązkową islamistyczną brodą. Można się z takiego obrotu spraw cieszyć, bo przynajmniej nie okazało się, że bombę podłożyli ukraińscy nacjonaliści za polskie złotówki. 

Ale nie chwalmy dnia przed zachodem słońca. Do rosyjskich manewrów wojskowych zostało jeszcze kilka miesięcy, a w tym czasie przez Europę przejdzie fala wyborów parlamentarnych. Bardzo wiele może się zdarzyć i kto wie, czy dzisiejsze tragiczne wydarzenia z Sankt Petersburga, nie będą miały swojej kontynuacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz