poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Kalendarium III RP - Część IV: Śmiertelny błąd.

 

fot. Ireneusz Sobieszczuk / FORUM

Znakomite zagranie kierownictwa „Solidarności” pozbawiło PZPR jakichkolwiek szans na władzę. Pojawiła się realna możliwość zbudowania całkowicie nowej Polski, czyli dokładnie to, w co tak wielu Polaków właśnie uwierzyło. Ustalenia z Magdalenki można było wyrzucić do kosza i grać na rozbicie partii władzy. Stało się inaczej. W decydującym momencie dotychczasowej opozycji zabrakło odwagi na dobicie przeciwnika. Ten, mimo zupełnej utraty pozycji, miał jeszcze szansę ujść z życiem i skwapliwie z niej skorzystał. Tak powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego.


 
Sierpień 1989. Nowa koalicja została zaakceptowana przez gen. Jaruzelskiego w pałacu prezydenckim, a gen. Kiszczak, jako desygnowany przez niego wcześniej premier, podał się do dymisji. PZPR zgodziło się na powołanie solidarnościowego rządu, pod warunkiem otrzymania czterech ministerstw, chociaż faktycznie do koalicji rządowej już nie należało. Mazowiecki zgodził się na to, mimo, że tyle samo otrzymała koalicyjna ZSL, a trzy ministerstwa SD. Decyzja kuriozalna i bez znajomości tematu niezrozumiała.

Jakie to były teki? Oczywiście siłowe - MSW i MON oraz intratne: współpracy gospodarczej z zagranicą oraz pozwalające trzymać rękę na komunikacyjnym pulsie - ministerstwo transportu, żeglugi i łączności. To prawda, że PZPR dogorywało, że z punktu widzenia komunistów nic nie poszło tak, jak miało, a „Solidarność” złamała układ, sięgając po władzę. Ale tam, gdzie ideowym komunistom kończył się świat, tam pozbawieni złudzeń spryciarze i pragmatyczni funkcjonariusze resortów siłowych, w tym służb, widzieli swoją szansę. „Solidarność” nie musiała zgadzać się na te warunki, bo istniała spora szansa na szybki rozpad PZPR. Wszystko mogło się zdarzyć, ale czas naglił. Gospodarka wymagała radykalnego działania i zdecydowano się na kompromis, byle powstrzymać upadek kraju. Był to błąd podwójny i śmiertelny, bo nie tylko pozwalał komunistom zachować pozycję siły, ale też wciągał naiwnych opozycjonistów w sytuację zupełnie beznadziejną. Nie mieli oni ani gotowego planu działania na przekształcenie państwa, ani żadnego doświadczenia w rządzeniu. Ponieważ jednak niejako „firmowali” nowy rząd, odpowiedzialność za wszystkie decyzje spadała właśnie na nich. To był trzeci raz, kiedy uratowano skórę komunistom (chociaż pewnie nie zdawano sobie z tego jeszcze sprawy) i najbardziej brzemienny w skutki. Mimo, że PRL upadał jego niedawni decydenci po raz kolejny potrafili obrócić porażkę w swoje zwycięstwo.

Generałowie, na których rozkazach armia pacyfikowała kraj, czy dopuszczający się najgorszych zbrodni esbecy, nie zamierzali przecież za cokolwiek odpowiadać w nowej rzeczywistości. Należało więc tak sterować wydarzeniami aby po pierwsze, jakiekolwiek oskarżenia były trudne do udowodnienia, a po drugie, by takich w ogóle nie stawiać zapewniając sobie przychylność odpowiednich ludzi niedawnej opozycji. A gdyby jednak nowa władza zmieniła zdanie, należało się zabezpieczyć. Dlatego w podległym Kiszczakowi ministerstwie spraw wewnętrznych całymi tonami palono akta i zacierano ślady, tak jak to pokazano w klasyku polskiego kina akcji, filmie "Psy" Pasikowskiego. Chroniono w ten sposób co ważniejszych funkcjonariuszy i źródła informacji, ale też zapewniano polisę ubezpieczeniową na przyszłość. Część teczek osobowych (w formie mikrofilmów, oryginały zniszczono) powędrowała bowiem do prywatnych, dobrze ukrytych szaf, w których spokojnie czekała na swój czas. Gdyby okazało się, że ten i ów roi sobie różne działania i zamierzenia będące nie po myśli służb, tego można było przywołać do porządku wyciągniętym z rękawa, np. dowodem na współpracę z bezpieką, krępującymi faktami z życia osobistego, ujawnioną przysługą w zamian za uległość itd. Plan ten zrealizowano w pełni.

Kadr z filmu "Psy" i...
Zatrzymajmy się na chwilę przy tych wydarzeniach. O przebiegłości służb niech stanowi fakt, że pierwsze plany niszczenia akt powstały już w 1988 roku, a wiosną 1989 gen. Kiszczak zlecił zniszczenie dokumentów operacyjnych związanych z kościołem. To było jeszcze w czasie obrad Okrągłego Stołu i oficjalnie stanowiło wyraz dobrej woli oraz oznakę normalizacji stosunków z kościołem katolickim. Prawdziwy przemysłowy szał niszczenia zaczął się jednak dopiero w sierpniu, czyli gdy już wiadomo było, że władzę obejmuje solidarnościowy rząd. Proceder ten trwał aż do końca stycznia 1990 roku, a tylko w gdańskiej delegaturze dziennie niszczono do 5 ton materiałów, przy udziale całego, pracującego na trzy zmiany wydziału. Zniszczeniu uległy głównie dokumenty znajdujące się w archiwach. To jest teczki osobowe współpracowników, agentów, źródeł informacji oraz te zakończonych już operacji. SB zniszczyła w ten sposób od 70 do 99% dokumentów(!). Oczywiście, należy pamiętać, że w systemie komunistycznym służby robiły co chciały. Były absolutnie wszechwładne, a ich działalność rozlewała się na wszystkie sfery funkcjonowania państwa i pozostawiała swoje ślady. Dlatego paleniem akt zajmowano się także w służbach wojskowych - wywiadzie (II Zarząd Sztabu Generalnego) i kontrwywiadzie (Wojskowa Służba Wewnętrzna), oraz w MSZ (akta dotyczące polonii) czy spółdzielni „Ruch” (dot. dziennikarzy). Zniszczono praktycznie wszystkie stenogramy ze spotkań KC PZPR z lat 80`tych, a wojewódzkie komitety niszczyły wszystko, jak leci. Do jednego z nich (w Gdańsku), wdarli się młodzi działacze z radykalnie antykomunistycznych KPN i MFW zajmując gmach. Po krótkiej inspekcji okazało się, że w kotłowni budynku zalegają całe stosy zwęglonych akt i dokumentów, a ogień bucha z pieca.

...rzeczywistość.

Czy „Solidarność” o tym wiedziała? Może z początku nie, ale w sierpniu 1989 roku była totajemnica poliszynela. Sam premier Mazowiecki pytał o to Kiszczaka, a ten odpowiedział twierdząco, mówiąc „[…] lepiej będzie, jeżeli niektóre dokumenty zniszczymy. Są w nich rzeczy kompromitujące nie resort i ludzi ze służby bezpieczeństwa, tylko byłą opozycję, wielu waszych kolegów. Może dojść do tragedii”. Wiemy to z relacji Kiszczaka, ale w podobnym tonie pisał też o tych wydarzeniach Jan Rokita we wspomnieniach (wtedy szeregowy poseł OKP). Mazowiecki nie potrafił lub nie chciał tego procesu zatrzymać. W tym samym czasie działo się przecież bardzo wiele innych rzeczy, do których zaraz przejdziemy. Ważne jest jedno, błędem było zostawienie MSW i MON całkowicie w rękach PZPR, a następnie nie zatrzymanie „przemysłu” zacierania śladów (ba, nie podjęcie choćby jednej próby). Być może, co większym optymistom lub ignorantom jakieś tam teczki upadającego systemu mogły się wydawać mało istotne (wielu było to na rękę, bo sami w nich występowali po stronie oprawców) ale historia pokazała inaczej. Okazało się, że te dane będą rzutować na życie polityczne, gospodarcze i społeczne kraju jeszcze przez co najmniej 26 następnych lat.

Wróćmy do osoby Tadeusza Mazowieckiego, by lepiej zrozumieć co nim powodowało.
T.Mazowiecki jako poseł - rok 1961 fot. A. Kossobudzki Orłowski



Kto dzisiaj pamięta, że ów opozycyjny ekspert, demonstracyjnie odmówił kandydowania do Sejmu, bo „Solidarność” nie poparła jego pomysłu rozszerzenia grona kandydatów o tych z innych środowisk opozycyjnych (np. Solidarności Walczącej)? Zresztą takim był właśnie intelektualistą środka, przez całe życie starając się łączyć, a nie dzielić. Z jednej strony próbował reformować system jako członek „legalnej” opozycji (był posłem III, IV, V kadencji), a z drugiej stawał w obronie pokrzywdzonych przez władzę, którą poniekąd legitymizował (interpelował w sprawie wydarzeń marca 1968 czy wybrzeża 1970). Nigdy też nie okazał się świnią, co w tamtych czasach było raczej rzadkie. Może ze względu na tę idealistyczną uczciwość i dobrotliwość, to jemu powierzono misję tworzenia pierwszego niekomunistycznego rządu, a nie Bronisławowi Geremkowi czy Jackowi Kuroniowi. Był po prostu kandydatem nie tyle kompetentnym, ile zwyczajnie „najwygodniejszym” dla wszystkich zainteresowanych stron. Zresztą, z tymi kompetencjami, inaczej niż chce powtarzana dzisiaj legenda, nie było najlepiej. Bo niby skąd dziennikarz i intelektualista, mimo niezaprzeczalnych walorów umysłowych, miałby mieć pojęcie o praktycznych aspektach władzy czy administracji państwowej? Zwłaszcza, że jako wieczny koncesjonowany opozycjonista był od „rządzenia” zupełnie odsunięty. Niewielkie znaczenie ma fakt, że podjętych na Uniwersytecie Warszawskim studiów prawniczych nie skończył, przez co jego oficjalne wykształcenie zakończyło się na szkole średniej. W końcu nie o dyplom tutaj chodziło, tylko o doświadczenie, a tego nie miał przecież nikt w opozycji.

Rząd został zaprzysiężony 12 września 1989 roku, przy poparciu ponad 402 posłów i 13 głosach wstrzymujących się (brak głosów przeciw). A trwał tylko do początku stycznia 1991 roku, po tym jak Tadeusz Mazowiecki, przegrywając wybory prezydenckie, podał się też do dymisji jako premier. 

fot. Andrzej Keplicz / FORUM

Jakie były jego dokonania, co faktycznie w tak krótkim czasie zrobił? To była misja samobójcza, bo mało który rząd na świecie byłby w stanie przetrwać totalne przeobrażenie ustroju państwowego w warunkach głębokiego kryzysu gospodarczego. Ale z tego zagrożenia zdawano sobie sprawę od początku. Chodziło więc o to, żeby zmiany zaszły jak najszybciej, by ulżyły społeczeństwu i postawiły gospodarkę na nogi oraz, co nie mniej ważne, stworzyły podstawy do budowy pluralistycznego państwa prawa i wolności obywatelskich. 





Osobistą idée fixe Mazowieckiego było, aby Polska stała się krajem z miejscem nie tylko dla zwycięzców, ale też przegranych i niestety to właśnie przez to podejście PZPR znalazł swoje miejsce w nowym rządzie.




Pozostawieniu służb w rękach komunistów miało brzemienne skutki dla przyszłości kraju ale też stało się drugim (po wybraniu gen. Jaruzelskiego na prezydenta), głębokim pęknięciem w „Solidarności”, które już wkrótce miało doprowadzić do jej rozpadu. Zniszczenie przepastnej dokumentacji i rozparcelowanie jej pomiędzy byłych funkcjonariuszy i decydentów, a także zablokowanie faktycznej dekomunizacji i lustracji administracji państwowej, pozwoliło na zajęcie uprzywilejowanych pozycji przez byłych decydentów i ludzi służb. Zresztą, z tymi służbami to też inna sprawa, bo zlikwidowano Służbę Bezpieczeństwa (w maju 1990) na jej miejsce powołując Urząd Ochrony Państwa, a Milicję Obywatelską przemianowano na Policję, ale przecież dziesiątki tysięcy funkcjonariuszy nie spadło nagle z nieba. Kogo można było, posłano na emeryturę albo wywalono, przyjęto sporo młodych ludzi z zapatrywaniem antykomunistycznym, ale i tak, większość stanowili ci sami siepacze PRL-u co wcześniej (pozytywnie weryfikację przeszło ~10.000 z ok. 14.000 esbeków). A na potwierdzenie tej tezy przytoczę jeden fakt. Do lutego 1990 roku SB działała w ramach operacji „Ośmiornica”, której celem było rozpracowywanie „Solidarności Walczącej”. Po przejściu prowadzących operację funkcjonariuszy do UOP, podobne operacje inwigilujące partie polityczne prowadzone były aż do 1993 roku (tzw. inwigilacja prawicy).

Kolejną skazą na wizerunku tego rządu, okazał się po latach tzw. plan Balcerowicza. Jest to jednak temat na tyle złożony, że poświęcę mu kolejny odcinek.


**  Wszystkie odcinki w jednym zbiorczym artykule dostępne są tutaj.

Suplement:
Żeby oddać historyczną sprawiedliwość, muszę wspomnieć o tym co się Mazowieckiemu udało. Przeobrażenie kraju, przejście od komunizmu do demokracji, od gospodarki planowej do kapitalistycznej, modyfikacja konstytucji, zmiana nazwy i godła państwowego, wprowadzenie systemu wielopartyjnego i pluralizmu medialnego, decentralizacja administracyjna i wprowadzenie prawdziwie niezależnych mediów. Wszystkie te założenia w znaczeniu ogólnym, zostały zrealizowane. Dodatkowo, nikt już dzisiaj nie pamięta, ale w tamtym czasie, kwestia granicy Polski na Odrze nie była wcale uregulowana. Właśnie przestawał istnieć nasz zachodni sąsiad, Niemiecka Republika Demokratyczna (z którą granice były ustalone), a jego miejsce zajmowała "nowa", zjednoczona Republika Federalna Niemiec. Mazowiecki potwierdził niepodważalność granic w porozumieniu zawartym z kanclerzem Kohlem. Szybkie wyznaczenie zachodniej orientacji geopolitycznej też było zasługą tego rządu. Pamiętajmy, że inne kraje regionu niekoniecznie wybierały ten sam kierunek, zwłaszcza, że na ich terytorium (także Polski) nadal stacjonowały wojska radzieckie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz