Gen. Sisi, król Salman i Donald Trump w Rijadzie maj 2017. |
Koniec maja 2017 roku obfitował w wydarzenia, które z jednej strony zdeterminują najbliższą przyszłość świata w perspektywie geopolitycznej, a z drugiej, były syntezą bieżącego 'status quo'. Taka koincydencja, skompresowana w krótkim horyzoncie czasowym pozwala na przeprowadzenie szybkiej analizy. Szkoda by było przegapić okazję. Wszystkiego w krótkim profilowym wpisie opisać nie sposób, więc skupmy się na sytuacji wokół Półwyspu Arabskiego.
Nowy
amerykański prezydent powoli odkrywa przed nami priorytety swojej
bliskowschodniej polityki. Media (zbyt) wiele czas strawiły na
roztrząsaniu tego czy Trump podczas swojej pierwszej, zagranicznej
podróży (tudzież tournee) mocno uścisnął komuś dłoń czy nie,
czy pierwsza dama zaszokowała odmową zakrycia głowy saudyjskich
gospodarzy i czy datek pieniężny Saudów w wysokości 100mln
dolarów na rzecz organizacji Ivanki Trump wspierającej
usamodzielnianie się kobiet ma jakikolwiek inny wymiar poza
symbolicznym. Popularne media ślizgają się po meritum rzeczy jak
korpulentne foki po kawałku lodu toteż niewiele uwagi poświęcały
temu co prawdziwie ważne.
Donald
Trump występując w Rijadzie, stolicy ultrareligijnego królestwa
Arabii Saudyjskiej wezwał świat muzułmański do podjęcia walki z
islamskim ekstremizmem. Sposób w jaki to zrobił był równocześnie
symboliczny i znaczący. Czemu? Mówił do forum złożonego z
przedstawicieli 50 państw muzułmańskich z Afryki, Bliskiego
Wschodu i Azji, w praktyce więc do całego świata muzułmańskiego.
A w swojej pompatycznej acz dość bezpośredniej przemowie sprawy
postawił bardzo jasno. Pozwolę sobie jego wypowiedź parafrazować
po swojemu:
Jeśli
chcecie by Ameryka i jej potęga was chroniła, jeśli chcecie
pokoju, handlu i współpracy, musicie trzymać z nami. Musicie być
żołnierzami w naszej armii, bo nie mamy zamiaru odwalać za was
czarnej roboty jak do tej pory. Nie będziemy wam narzucać jak macie
żyć - czyli, możecie sobie mieć dyktatorów i książąt, koniec
z odgórnie implementowaną demokracją, żyjcie po swojemu nawet
jeśli oznacza to nieprzestrzeganie praw człowieka. Jest tylko jeden
warunek, skończycie z terroryzmem. Natychmiast, teraz i zaraz.
Cała
przemowa (kto ciekaw niech poszuka transkrypcji) była zresztą
nieźle napisana, chociaż nieznośnie emanowała amerykańskim
mesjanizmem. Trump dość romantycznie odwoływał się co i rusz do
pokoju i przyszłości ("naszych dzieci"), by wreszcie
podzielić świat na siły dobra i zła (podobnie mówił Reagan czy
George Walker Bush). Zło ma oczywiście zostać całkowicie
zniszczone, a jest nim ekstremizm. To musiało wzbudzić grozę wśród
niektórych z obecnych na sali przywódców od lat wspierających
islamskich ekstremistów. Sama Arabia Saudyjska ideologicznie
praktycznie nie różni się od Państwa Islamskiego czy Al-Kaidy
(pomijając już nawet faktyczną pomoc tymże). Podobną ścieżką
szedł Katar czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. A jednak Trump dał im
tzw. "way out". Gotów jest puścić to wszystko w
niepamięć w zamian za pełne podporządkowanie. Dodatkowo wybór
podbudowuje wizją lukratywnej współpracy biznesowej i
technologicznej. Co jest bardzo sprytnym i czysto handlowym
zagraniem. Czemu mamy walczyć jeśli możemy robić ze sobą świetne
interesy i wszyscy będą zadowoleni? Tylko zniszczcie terroryzm.
Każdy kto będzie wspierał organizacje terrorystyczne stanie się
naszym wrogiem, będzie wiódł krótkie życie ("your
life will be brief
").
Jeśli więc sprzeciwicie się nam, nie będzie litości. Zniszczymy
was naszą potęgą i nie zawahamy się. Czy można być bardziej
dosłownym?
Króla
Salmana nie trzeba było długo przekonywać, mimo jego zdecydowanie
konserwatywnych (żeby nie powiedzieć islamistycznych) poglądów.
Błyskawicznie poszedł w ślady swego brata Abd Allaha (poprzedniego
króla), przypieczętowując sojusz z USA kontraktem na zakup
amerykańskiego sprzętu wojskowego za 110 mld dolarów. Po prawdzie
nie miał wyjścia. Arabia z uwagi na niską cenę ropy zmierza
prostą drogą do bankructwa, przegrywa (a w każdym razie, na pewno
nie wygrywa) wojnę w Jemenie, a jej sojusznicy tracą terytoria w
Syrii i Iraku, dzięki czemu zyskuje jej arcywróg - Iran. I tu jest
właśnie przysłowiowy pies pogrzebany. Kraj Persów jest też
niemiły sercu Trumpa, który zupełnie nie zgadza się z faktem
uwolnienia Teheranu od sankcji przez poprzednią administrację.
Ponieważ Turcja od czasu próby przewrotu praktycznie przestaje być
sojusznikiem USA w regionie, jedyną pozostałą siłą wystarczająco
mocną by przeciwstawić się ekspansji Iranu jest właśnie Arabia
Saudyjska (Irak jest państwem upadłym, Egipt zbyt odległym, a
Izrael nie jest arabski). A z kolei jedynym dla niej wyjściem
uniknięcia bankructwa, ucieczka do przodu i wywołanie wojny
(pozycja w regionie, ceny ropy itd.). Stąd zbrojenia, bo przecież
otwarty konflikt Arabia Saudyjska-Iran będzie na rękę wszystkim.
Dlatego podczas swej płomiennej przemowy, Trump nie zapomniał
nadmienić o kolejnym warunku współpracy z USA. Musicie być
przeciwko Iranowi, to ten kraj jest źródłem wszelkiego zła (nie
ma znaczenia fakt, że ten bardzo wiele robi by powrócić na forum
międzynarodowe jako przewidywalny i spokojny partner). Co było
robić, postawienie takiego ultimatum skłoniło wielu z obecnych do
podporządkowania się USA, a to z kolei w iście ekspresowym tempie
przywraca Stanom pozycję hegemona na Bliskim Wschodzie. Sytuacja
niekorzystna tak dla Rosji jak i partykularnie sprzymierzonego z nią
Iranu (chwilowy alians bo tak naprawdę interesy obu państw są w
warstwie ekonomicznej sprzeczne o czym kiedy indziej).
Pierwsze
efekty mieliśmy już po kilku dniach. Egipt pod przywództwem
generała Sisi rozpoczął naloty bombowe na obozy dżihadystów
położone na terenie sąsiedniej Libii. W tym miejscu należy
przypomnieć, że realizował tylko swój stary plan przewidujący
także interwencję lądową. Operacja ta została zablokowana przez
USA pod przywództwem Barracka Obamy. Natomiast Donald Trump jasno
swoim wystąpieniem w Rijadzie dał Egiptowi zielone światło a ten
skwapliwie z zaproszenia skorzystał. Libia to kolejne państwo
upadłe, rozdarte przez trzy zwalczające się wzajemnie ośrodki
władzy i ich sojuszników. Oczywiście Egipt popiera jedną z
frakcji (tą z Tobruku), toteż pewnie wkrótce rozpocznie się
operacja podczas której egipskie wojska zajmą wschodnią część
kraju. To z kolei nie spodoba się Turcji i pewnie Unii Europejskiej.
A tymczasem przez Libię nadal wlewać się będzie do Europy fala
uchodźców. Właśnie, Turcja. Kwestią niedługiego czasu (circa 1
rok ale może szybciej) wydaje się jej ostateczne wystąpienie ze
struktur NATO. Pewne sygnały ku temu już mieliśmy. Incydenty w
bazie Incirlik, ostrą retorykę turecką względem USA i Europy, czy
wreszcie mocny spór polityczny z Holandią i Niemcami podczas
tureckiego referendum. Stąd też taka a nie inna optyka Trumpa
stawiającego na Arabię Saudyjską, która w przeciwieństwie do
Turcji, nie zwalcza najważniejszych amerykańskich sojuszników w
Syrii i Iraku - Kurdów.
Kolejnym
następstwem wizyty Trumpa jest intensyfikacja rosyjskich (i
syryjskich) działań wojennych w Syrii. Kalifat powoli chyli się ku
upadkowi więc Putin postanowił wykroić jak największy kawałek
tortu dla swojego syryjskiego sojusznika zanim zrobią to jankesi.
Podczas gdy amerykańskie siły zajęte są ofensywą na Rakkę i
zajęciem Mosulu, syryjska armia rządowa podąża w dwóch
kierunkach - jednym na Dajr az Zaur (środek kraju, na wschód od
Rakki) i drugim wzdłuż granicy z Jordanią i Irakiem. W ten sposób
planuje ona odciąć Irak od Syrii, zamykając (a w każdym razie
utrudniając) USA drogę ekspansji (poprzez wspieranych przez siebie
rebeliantów). Te nie pozostają bezczynne, bombardując syryjskie
kolumny wojskowe (pretekstem jest naruszenie strefy
"zdemilitaryzowanej" chociaż takowa nie została nigdy
ogłoszona). Konflikt między Rosją a USA wisi w powietrzu (na razie
jeszcze w formie zastępczej). A przecież czekamy jeszcze na ruch
Iranu i rozwój sytuacji w Iraku (co zrobią liczne i dość
radykalne milicje islamskie gdy zdobędą Mosul?). Do tego
wszystkiego dochodzi jeszcze kwestia wolnego Kurdystanu, do którego
powstania Turcja (aktywnie walcząca z Kurdami) za wszelką cenę nie
będzie chciała dopuścić. Tymczasem naciskany ze wszystkich stron
Kalifat powoli rozciąga swoje macki na inne części świata. Stąd
powtarzające się spektakularne zamachy terrorystyczne (co ważne,
nie patrzmy tylko na Europę!) od których odcina się nawet Al-Kaida
i Talibowie, oraz ekspansja na nowych terytoriach (zajęcie miasta
Marawi na Filipinach).
Przed
nami gorące lato. Warto śledzić teraz wydarzenia bo niosą one ze
sobą całą masę interesujących informacji. To jest, jeśli
oczywiście ktoś interesuje się tak prozaiczną sprawą jak tym, co
będzie ze światem za jakieś dwa lata ;)
Polityka
Trumpa doprowadza też do bardzo mocnych tarć na linii USA-Unia
Europejska i w tym kontekście, europejskich strukturach NATO.
Zadziwiający i bardzo dla nas niebezpieczny jest konflikt z
Niemcami. Ale to już historia na zupełnie odrębny wpis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz