piątek, 2 czerwca 2017

Advocatus diaboli - Pakt w Rijadzie


Gen. Sisi, król Salman i Donald Trump w Rijadzie maj 2017.

Koniec maja 2017 roku obfitował w wydarzenia, które z jednej strony zdeterminują najbliższą przyszłość świata w perspektywie geopolitycznej, a z drugiej, były syntezą bieżącego 'status quo'. Taka koincydencja, skompresowana w krótkim horyzoncie czasowym pozwala na przeprowadzenie szybkiej analizy. Szkoda by było przegapić okazję. Wszystkiego w krótkim profilowym wpisie opisać nie sposób, więc skupmy się na sytuacji wokół Półwyspu Arabskiego.

 
 
 
Nowy amerykański prezydent powoli odkrywa przed nami priorytety swojej bliskowschodniej polityki. Media (zbyt) wiele czas strawiły na roztrząsaniu tego czy Trump podczas swojej pierwszej, zagranicznej podróży (tudzież tournee) mocno uścisnął komuś dłoń czy nie, czy pierwsza dama zaszokowała odmową zakrycia głowy saudyjskich gospodarzy i czy datek pieniężny Saudów w wysokości 100mln dolarów na rzecz organizacji Ivanki Trump wspierającej usamodzielnianie się kobiet ma jakikolwiek inny wymiar poza symbolicznym. Popularne media ślizgają się po meritum rzeczy jak korpulentne foki po kawałku lodu toteż niewiele uwagi poświęcały temu co prawdziwie ważne.
 
Donald Trump występując w Rijadzie, stolicy ultrareligijnego królestwa Arabii Saudyjskiej wezwał świat muzułmański do podjęcia walki z islamskim ekstremizmem. Sposób w jaki to zrobił był równocześnie symboliczny i znaczący. Czemu? Mówił do forum złożonego z przedstawicieli 50 państw muzułmańskich z Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji, w praktyce więc do całego świata muzułmańskiego. A w swojej pompatycznej acz dość bezpośredniej przemowie sprawy postawił bardzo jasno. Pozwolę sobie jego wypowiedź parafrazować po swojemu:
 
 
Jeśli chcecie by Ameryka i jej potęga was chroniła, jeśli chcecie pokoju, handlu i współpracy, musicie trzymać z nami. Musicie być żołnierzami w naszej armii, bo nie mamy zamiaru odwalać za was czarnej roboty jak do tej pory. Nie będziemy wam narzucać jak macie żyć - czyli, możecie sobie mieć dyktatorów i książąt, koniec z odgórnie implementowaną demokracją, żyjcie po swojemu nawet jeśli oznacza to nieprzestrzeganie praw człowieka. Jest tylko jeden warunek, skończycie z terroryzmem. Natychmiast, teraz i zaraz.

Cała przemowa (kto ciekaw niech poszuka transkrypcji) była zresztą nieźle napisana, chociaż nieznośnie emanowała amerykańskim mesjanizmem. Trump dość romantycznie odwoływał się co i rusz do pokoju i przyszłości ("naszych dzieci"), by wreszcie podzielić świat na siły dobra i zła (podobnie mówił Reagan czy George Walker Bush). Zło ma oczywiście zostać całkowicie zniszczone, a jest nim ekstremizm. To musiało wzbudzić grozę wśród niektórych z obecnych na sali przywódców od lat wspierających islamskich ekstremistów. Sama Arabia Saudyjska ideologicznie praktycznie nie różni się od Państwa Islamskiego czy Al-Kaidy (pomijając już nawet faktyczną pomoc tymże). Podobną ścieżką szedł Katar czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. A jednak Trump dał im tzw. "way out". Gotów jest puścić to wszystko w niepamięć w zamian za pełne podporządkowanie. Dodatkowo wybór podbudowuje wizją lukratywnej współpracy biznesowej i technologicznej. Co jest bardzo sprytnym i czysto handlowym zagraniem. Czemu mamy walczyć jeśli możemy robić ze sobą świetne interesy i wszyscy będą zadowoleni? Tylko zniszczcie terroryzm. Każdy kto będzie wspierał organizacje terrorystyczne stanie się naszym wrogiem, będzie wiódł krótkie życie ("your life will be brief "). Jeśli więc sprzeciwicie się nam, nie będzie litości. Zniszczymy was naszą potęgą i nie zawahamy się. Czy można być bardziej dosłownym?
 
 
Króla Salmana nie trzeba było długo przekonywać, mimo jego zdecydowanie konserwatywnych (żeby nie powiedzieć islamistycznych) poglądów. Błyskawicznie poszedł w ślady swego brata Abd Allaha (poprzedniego króla), przypieczętowując sojusz z USA kontraktem na zakup amerykańskiego sprzętu wojskowego za 110 mld dolarów. Po prawdzie nie miał wyjścia. Arabia z uwagi na niską cenę ropy zmierza prostą drogą do bankructwa, przegrywa (a w każdym razie, na pewno nie wygrywa) wojnę w Jemenie, a jej sojusznicy tracą terytoria w Syrii i Iraku, dzięki czemu zyskuje jej arcywróg - Iran. I tu jest właśnie przysłowiowy pies pogrzebany. Kraj Persów jest też niemiły sercu Trumpa, który zupełnie nie zgadza się z faktem uwolnienia Teheranu od sankcji przez poprzednią administrację. Ponieważ Turcja od czasu próby przewrotu praktycznie przestaje być sojusznikiem USA w regionie, jedyną pozostałą siłą wystarczająco mocną by przeciwstawić się ekspansji Iranu jest właśnie Arabia Saudyjska (Irak jest państwem upadłym, Egipt zbyt odległym, a Izrael nie jest arabski). A z kolei jedynym dla niej wyjściem uniknięcia bankructwa, ucieczka do przodu i wywołanie wojny (pozycja w regionie, ceny ropy itd.). Stąd zbrojenia, bo przecież otwarty konflikt Arabia Saudyjska-Iran będzie na rękę wszystkim. Dlatego podczas swej płomiennej przemowy, Trump nie zapomniał nadmienić o kolejnym warunku współpracy z USA. Musicie być przeciwko Iranowi, to ten kraj jest źródłem wszelkiego zła (nie ma znaczenia fakt, że ten bardzo wiele robi by powrócić na forum międzynarodowe jako przewidywalny i spokojny partner). Co było robić, postawienie takiego ultimatum skłoniło wielu z obecnych do podporządkowania się USA, a to z kolei w iście ekspresowym tempie przywraca Stanom pozycję hegemona na Bliskim Wschodzie. Sytuacja niekorzystna tak dla Rosji jak i partykularnie sprzymierzonego z nią Iranu (chwilowy alians bo tak naprawdę interesy obu państw są w warstwie ekonomicznej sprzeczne o czym kiedy indziej).
 
Pierwsze efekty mieliśmy już po kilku dniach. Egipt pod przywództwem generała Sisi rozpoczął naloty bombowe na obozy dżihadystów położone na terenie sąsiedniej Libii. W tym miejscu należy przypomnieć, że realizował tylko swój stary plan przewidujący także interwencję lądową. Operacja ta została zablokowana przez USA pod przywództwem Barracka Obamy. Natomiast Donald Trump jasno swoim wystąpieniem w Rijadzie dał Egiptowi zielone światło a ten skwapliwie z zaproszenia skorzystał. Libia to kolejne państwo upadłe, rozdarte przez trzy zwalczające się wzajemnie ośrodki władzy i ich sojuszników. Oczywiście Egipt popiera jedną z frakcji (tą z Tobruku), toteż pewnie wkrótce rozpocznie się operacja podczas której egipskie wojska zajmą wschodnią część kraju. To z kolei nie spodoba się Turcji i pewnie Unii Europejskiej. A tymczasem przez Libię nadal wlewać się będzie do Europy fala uchodźców. Właśnie, Turcja. Kwestią niedługiego czasu (circa 1 rok ale może szybciej) wydaje się jej ostateczne wystąpienie ze struktur NATO. Pewne sygnały ku temu już mieliśmy. Incydenty w bazie Incirlik, ostrą retorykę turecką względem USA i Europy, czy wreszcie mocny spór polityczny z Holandią i Niemcami podczas tureckiego referendum. Stąd też taka a nie inna optyka Trumpa stawiającego na Arabię Saudyjską, która w przeciwieństwie do Turcji, nie zwalcza najważniejszych amerykańskich sojuszników w Syrii i Iraku - Kurdów.
 
 
Kolejnym następstwem wizyty Trumpa jest intensyfikacja rosyjskich (i syryjskich) działań wojennych w Syrii. Kalifat powoli chyli się ku upadkowi więc Putin postanowił wykroić jak największy kawałek tortu dla swojego syryjskiego sojusznika zanim zrobią to jankesi. Podczas gdy amerykańskie siły zajęte są ofensywą na Rakkę i zajęciem Mosulu, syryjska armia rządowa podąża w dwóch kierunkach - jednym na Dajr az Zaur (środek kraju, na wschód od Rakki) i drugim wzdłuż granicy z Jordanią i Irakiem. W ten sposób planuje ona odciąć Irak od Syrii, zamykając (a w każdym razie utrudniając) USA drogę ekspansji (poprzez wspieranych przez siebie rebeliantów). Te nie pozostają bezczynne, bombardując syryjskie kolumny wojskowe (pretekstem jest naruszenie strefy "zdemilitaryzowanej" chociaż takowa nie została nigdy ogłoszona). Konflikt między Rosją a USA wisi w powietrzu (na razie jeszcze w formie zastępczej). A przecież czekamy jeszcze na ruch Iranu i rozwój sytuacji w Iraku (co zrobią liczne i dość radykalne milicje islamskie gdy zdobędą Mosul?). Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kwestia wolnego Kurdystanu, do którego powstania Turcja (aktywnie walcząca z Kurdami) za wszelką cenę nie będzie chciała dopuścić. Tymczasem naciskany ze wszystkich stron Kalifat powoli rozciąga swoje macki na inne części świata. Stąd powtarzające się spektakularne zamachy terrorystyczne (co ważne, nie patrzmy tylko na Europę!) od których odcina się nawet Al-Kaida i Talibowie, oraz ekspansja na nowych terytoriach (zajęcie miasta Marawi na Filipinach).
Przed nami gorące lato. Warto śledzić teraz wydarzenia bo niosą one ze sobą całą masę interesujących informacji. To jest, jeśli oczywiście ktoś interesuje się tak prozaiczną sprawą jak tym, co będzie ze światem za jakieś dwa lata ;)
 
Polityka Trumpa doprowadza też do bardzo mocnych tarć na linii USA-Unia Europejska i w tym kontekście, europejskich strukturach NATO. Zadziwiający i bardzo dla nas niebezpieczny jest konflikt z Niemcami. Ale to już historia na zupełnie odrębny wpis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz