 |
fot. PAP/Jan Bogacz, Grzegorz Rogińsk |
Najczęściej przedstawiany jest jako
wielki polski sukces i wyznacznik sposobu transformacji ustrojowej
dla pozostałych krajów wychodzących z komunizmu. Rzeczywistość
nie jest jednak tak prosta w ocenie, jak chcieliby apologeci działań
profesora Leszka Balcerowicza. Na początek, podkreślić należy, że
wiele razy przechodzono z innego systemu politycznego do komunizmu,
ale *nigdy* wcześniej nie zdarzyło się, by transformacja
zachodziła w przeciwną stronę. Wobec tego nikt tak naprawdę nie
miał pojęcia, jak to się może skończyć w praktyce i jakich
narzędzi użyć. Jak działać skutecznie i z najmniejszą szkodą
dla społeczeństwa? Tym bardziej, że sytuacja gospodarcza kraju
była tragiczna i jakiekolwiek operacje na tym żywym organizmie
mogły skończyć się ostatecznym zgonem pacjenta. Nie ma się więc
co dziwić, że do objęcia teki ministra finansów długo nie było
chętnych.
Pomoc przyszła zza granicy, a
dokładnie z USA. W lecie 1989 roku panowie Jeffrey Sachs oraz
David Lipton (dzisiejszy wice szef MFW) na posiedzeniu komisji senackiej, przedstawili program
uzdrowienia polskiej gospodarki. Pan Sachs zdobył światowy rozgłos
powstrzymując w 1985 roku galopującą hiperinflację w Boliwii
(poprzez regulację cen benzyny). Ten sukces zachęcił ambasadę RP
w Waszyngtonie do zgłoszenia się do niego o pomoc w opracowaniu
planu transformacji. Młody ekonomista chętnie na tę propozycję
przystał, stając się doradcą „Solidarności”, a później
rządu. Przedstawiony plan postępowania składał się z kilkunastu
punktów, a opierał na taktyce tzw. terapii szokowej. Czyli
dokonaniu zmian możliwie najszybciej, tak by przykre dla
społeczeństwa skutki reform (czego nie dało się uniknąć) trwały
jak najkrócej, a „wyzerowana” w ten sposób gospodarka mogła
zacząć zdrowieć. Sachs jednak nie rozstrzygał co do szczegółów,
pozostawiając je w rękach krajowych decydentów, chociaż podzielił
plan na kilka etapów.
W pierwszym, do natychmiastowej
realizacji przewidziano m.in. ustanowienie sztywnego kursu wymiany
złotego (przy jednoczesnej dewaluacji) do dolara amerykańskiego,
uwolnienie obrotu dewizami, zniesienie kontroli cen, pozwoleń na
eksport i import, zlikwidowanie nadmiernego opodatkowania płac,
zniesienie dopłat z budżetu, także do kredytów (z wyjątkiem
sektora mieszkaniowego), przy jednoczesnym renegocjowaniu warunków
spłat zagranicznych kredytów, ich restrukturyzacja itp. Drugi etap
przewidziany na od jednego do trzech miesięcy zakładał dalszą
liberalizację gospodarki (inwestycje zagraniczne, znoszenie monopolu
państwowego, stworzenie systemu prywatyzacji małych przedsiębiorstw
w rodzaju restauracji czy sklepów), opanowanie polityki kredytowej
(np. kredyty dla przedsiębiorstw tylko w celu wypłaty wynagrodzeń)
i urealnienie podatków (należało stworzyć całkiem nową politykę
podatkową skoro uwalniano rynek). W tym też czasie miano zaprosić
do Polski zagraniczne instytucje, takie jak Międzynarodowy Fundusz
Walutowy i Bank Światowy. Kolejna faza rozpoczęła się w rok po
zainicjowaniu zmian: na istniejących już podstawach nowego
porządku, stworzenie prywatnej bankowości (oraz nadzoru nad nią),
dalsze reformy podatkowe i rozruszanie zagranicznych inwestycji i
kredytów (w tym powołanie spółek joint-venture oraz akcyjnych).
Tak przygotowana gospodarka i prawo, miały być gotowe na otwarcie
się na zachodnie rynki (trzeba było wynegocjować ze Wspólnotą
Europejską stosowną umowę o dostęp do rynków
zachodnioeuropejskich). To z kolei, miało uratować polskie
przedsiębiorstwa od bankructwa (tanie polskie towary, choćby i
niższej jakości, mogły mimo wszystko znaleźć odbiorców w
Europie, a produkowaliśmy naprawdę szeroki asortyment). Końcowym
etapem zmian, przewidzianym na lata następne, było stworzenie
giełdy kapitałowej, rozszerzenie rynku pożyczek (np. o pożyczki
krótkoterminowe), wprowadzenie programu prywatyzacji przedsiębiorstw
(przy udziale pracowniczym), przy jednoczesnym zamykaniu tych
zupełnie nierentownych i dzieleniu niewydolnych konglomeratów na
mniejsze jednostki.
Tyle Amerykanie. Na tej podstawie,
doktor nauk ekonomicznych Leszek Balcerowicz, od końca
lat 70-tych XX wieku (kierował zespołem ekonomistów w rządzie
Edwarda Gierka) zajmujący się analizą gospodarki socjalistycznej i
problematyką wprowadzania do niej elementów kapitalistycznych, opracował szczegółowy plan nazywany dzisiaj planem Balcerowicza. Wydaje się
więc, że był to właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Już we wrześniu 1989 roku, jako nowy
minister finansów, przedstawił swoje założenia, których podstawą
było jedenaście ustaw do natychmiastowego wprowadzenia (faktycznie
za pierwszym podejściem przegłosowano tylko dziesięć).
Balcerowicz skupił się na zwalczeniu hiperinflacji (w tamtym czasie
wynoszącej kosmiczne 639,6%), restrukturyzacji zadłużenia zagranicznego
(stanowiącego aż 64,8% PKB) oraz likwidacji niedoborów rynkowych (puste półki w sklepach, ale i braki w przemyśle).
W tym zakresie odniósł pełen sukces. Udało mu się też
zliberalizować rynek i stworzyć prywatny sektor bankowy. Uprościł
podatki, ale inaczej niż proponował Sachs. Początkowo, zamiast
obniżyć obciążenia fiskalne, wręcz je podniósł (jedna stawka
40% podatku dochodowego i utrzymanie tzw. popiwku). Dopiero razem z
wejściem w życie podatku PIT, tj. od 1993 roku wprowadzono stawki
20, 30 i 40% oraz kwotę wolną od podatku. Podobnie w polityce
kredytowej, nie tylko zlikwidował preferencje, ale wprowadził
prawo, które pozwoliło na zmianę oprocentowania wstecznie, w już
zawartych umowach, co, przy hiperinflacji i zastosowaniu sztywnego
przelicznika do dolara w wys. 9500 złotych (Sachs sugerował poziom
5500 złotych), z dnia na dzień zredukowało oszczędności wielu
Polaków do minimum (spadek siły nabywczej przy jednoczesnym
wzroście obciążeń kredytowych). Zmiana oprocentowania dotyczyła
też kredytów mieszkaniowych, chociaż przynajmniej w teorii
wymagała zgody kredytobiorcy. Faktycznie jednak, przepisy posiadały
lukę, która kredyty udzielane pod inwestycje
spółdzielczo-mieszkaniowe pozwalała oprocentować na poziomie
zbliżonym do lichwiarskiego i uwaga, oprocentować odsetki od
odsetek przy terminowych spłatach (umowy takie zawierano aż do 1992
roku, ale ich spłata w niektórych przypadkach ciągnie się do
dziś, chociaż oryginalna należność spłacona została już w
kilkukrotnej wysokości). Jednak najbardziej dotkliwe skutki
społeczne miała przeprowadzona w latach 1990-1993 prywatyzacja.

Sama ustawa o prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, nie była
zresztą częścią oryginalnego pakietu ustaw, chociaż siłą
rzeczy była z nim ściśle powiązana. Towarzyszył jej też szereg
zmian kodeksowych, wynikających z konieczności doprecyzowania
pojęcia tzw. własności państwowej. Stworzono podstawy do
komercjalizacji przedsiębiorstw państwowych (w tym przekształcania
w jednoosobowe spółki Skarbu Państwa w ramach prywatyzacji
pośredniej), a w związku z tym także ich likwidacji.
Zabezpieczeniem interesu stron było przyjęcie zasady, że
prywatyzacja musi się odbywać poprzez proces negocjacji między
dyrekcją, pracownikami, a państwem (czyli właścicielem). Tyle w
założeniach. W praktyce przedsiębiorstwa sprzedawano za 4-5% ich
wartości odtworzeniowej. Pracowników zwalniano grupowo wypłacając
odprawy (albo i nie, bo i tak się zdarzało), które miały
gwarantować byt. Natomiast, nie zadbano o jakąkolwiek formę
aktywizacji zawodowej, przekwalifikowania bądź przygotowania do
życia w nowej rzeczywistości zwalnianych pracowników. Ba, w ogóle ludzie ci z dnia na dzień znaleźli się bez pracy i środków do życia. W krótkim
czasie bezrobocie sięgnęło ponad 16%, a mapę kraju pokryły
obszary trwałej biedy (np. tereny po PGR-ach). Pierwsi od czasów okupacji bezrobotni, nie mieli
żadnych narzędzi, tak prawnych (pomoc państwa w tym zakresie nie
istniała), jak i edukacyjnych (wykształcenie podstawowe lub
zawodowe nagle okazało się niewystarczające do zapewnienia bytu
sobie i rodzinie) by sobie w tej sytuacji poradzić. Wszystkie otrzymane pieniądze bardzo prędko się
skończyły, a problem pozostał i ciągnął się przez następnych
20 lat. Jedyną korzyścią było pozbycie się deficytowych
zakładów. Nikłe pocieszenie, zważywszy, że przez następne lata
trzeba było łożyć na zapomogi i zasiłki, obserwując jednoczesną
dezintegrację więzi społecznych i rodzinnych w następstwie
dramatycznego zubożenia społeczeństwa. W 1993 roku ponad 40% obywateli żyło poniżej minimum socjalnego (ponad 15 mln osób!). Przy tym wszystkim jasne jest, że w
komunistycznym systemie pracowniczym bezrobocie po prostu nie
istniało (Balcerowicz musiał wprowadzić jego definicję do prawa).
Wszyscy obywatele mieli (a nawet musieli mieć) zatrudnienie
niezależnie od wymagań rynku pracy czy przedsiębiorstw, w których
byli zatrudnieni. Skoro więc wprowadzono gospodarkę rynkową,
logicznym jest, że tzw. „ukryte bezrobocie” (czyli właśnie
wszyscy ci zatrudnieni „na siłę”) w bardzo krótkim czasie
stanie się widoczne. Akurat ta zasada, dotyczyła wszystkich państw
postkomunistycznych. Czy jednak kilkunastoprocentowe bezrobocie to
tylko wynik urynkowienia rynku pracy?
 |
Źródło: GUS / Bankier.pl |
Dla porównania, w latach 1992-1995
stopa bezrobocia w Czechach wynosiła ok. 3%, na Słowacji 14%, a na
Węgrzech ok. 11%. Wyższe bezrobocie niż w Polsce wystąpiło tylko
w niektórych byłych republikach radzieckich (w związku z upadkiem
ZSRR). Ta słabość strukturalna i brak całościowej koncepcji
prywatyzacyjnej (nawet odpowiedzi na pytanie, co tak właściwie
próbuje się osiągnąć poza chwilowym zasileniem budżetu)
uwidoczniły się jeszcze wyraźniej w ciągu następnych dziesięciu
lat, osiągając apogeum w 2002 roku, kiedy to bezrobocie sięgnęło
zatrważających 20,3%. Jednym z istotnych (a w perspektywie historycznej - definiujących) powodów, dla których prywatyzacja poszła w tak niekorzystnym kierunku, była wszechobecna korupcja i słabość wymiaru sprawiedliwości, dziedzictwo PRL ale też i grzech nowej administracji. Więcej na ten temat pisałem w artykule
"Słodko-gorzka III RP".
 |
Bezrobocie w Polsce na tle innych państw postkomunistycznych, lata 1991-1995 (dane w %). |
Reasumując, reformy zaczęły się
jeszcze w PRL (ustawa Wilczka), ale zmianę systemową przeprowadził dopiero
dr Leszek Balcerowicz (dzisiaj cieszący się tytułem profesora
nadzwyczajnego) osiągając pełen sukces z punktu widzenia
ekonomii, ale całkowitą porażkę w wymiarze społecznym. Jakoś
tak w połowie plasuje się aspekt gospodarczy, bo o ile polska mała
przedsiębiorczość eksplodowała z wielką siłą (milion nowych firm otwartych w 1990 roku), o tyle przemysł
bardzo mocno ucierpiał, a rynek zalany został towarami
importowanymi, często sprzedawanymi w cenach dumpingowych, z którymi
nasze firmy nie miały jak konkurować. Ostatecznie, tzw. plan Balcerowicza, z jednej strony uratował polską gospodarkę (w tym kontekście, całe państwo) od upadku, z drugiej bezrefleksyjnie poświęcił dobrobyt milionów obywateli. Ofiara ta, miała chwilę później doprowadzić do rzeczy zupełnie niebywałej - powrotu komunistów do władzy. O czym w następnym odcinku.
** Wszystkie odcinki w jednym zbiorczym artykule dostępne są tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz